Razem z sekretarzykiem trafił mi się taki ludwiczek.
Zastanawiałam się nad jego nabyciem...bo mnogość rzeźbień trochę mnie przytłaczał. Z drugiej zaś strony jego duża pojemność i wysokość niewielka była idealna do mojej przyszłej pracowni na strychu. Do pracowni... w której wiatr na razie hula ;) ...ale co tam, kiedyś przecież będzie gotowa :) Względy praktyczne przeważyły.
Przywiozłam go do Gdyni, by tymczasem dopełnił eklektyzm ;) mojej obecnej pracowni, w której znalazły schronienie różne przypadkowe meble... Z różnych epok, od ludwików, poprzez PRL-owskie na IKEI kończąc. Prawdziwy miszmasz ;)
Od roku zabierałam się za jego odnowienie... patrzyłam z niepewną miną na te rzeźbienia... aż w końcu powiedziałam sobie -raz kozie śmierć!
Spodziewałam się żmudnej roboty ...i nie zawiodłam się. Prace trwały z doskoku ponad 2 miesiące. Żadnych niespodzianek.
Czyszczenie, czyszczenie, czyszczenie....
a potem bielenie ...
...i gotowe.
Jakoś aparat dzisiaj nie chciał współpracować. Aura mu najwyraźniej nie odpowiadała za oknem.
...tymczasem wracam do tematu zakwasu, który jakoś z upływem czasu nie traci na powodzeniu. Właśnie ten temat przeważa w mailach z ostatnich dni. Nie nadążam z odpisywaniem.
...a jeden z nich ( napisany przez sympatyczna osobę z...Chin) przysłużył się dobrej sprawie ;) ...sprowokował mnie do powtórnego zmierzenia się z próbą wyhodowania swojego zakwasu od zera. Dziękuję Agnieszko :)
Poszperałam w necie i z mnogości różnych przepisów wybrałam moim zdaniem ciekawe...
Polecam
TUTAJ - z video, i
TU -dużo przydatnych informacji
Sama zrobiłam tak trochę po swojemu, planując ścisłe dostosowanie się do gotowej receptury za trzecim podejściem ;)
W niedzielę rano (
DZIEŃ I) do dużego słoika wsypałam 100gr mąki żytniej razowej (którą używam aktualnie do pieczenia chleba) i wymieszałam ze 100gr ciepłej wody.
Przykryłam ściereczką i postawiłam na parapecie.. bo tam wiadomo najcieplej... przynajmniej wtedy kiedy grzeją grzejniki. U mnie z tym było różnie, bo prawdą jest, że prze fakt, iż wiekszość czasu spędzałam ostatnie dni w garażu , to piec miałam nastawiony na oszczędny tryb, co zapewniało zaledwie 19stC
Jednakże, kiedy kaloryfery się włączały to przez 2-3 godziny temperatura w okolicach parapetu była znacznie wyższa.
W każdym razie zakwas wystartował w odpowiedniej temperaturze powyżej 22 st.
wieczorem zamieszalam. Nic się nie działo.
Rano (po upływie doby)
(DZIEŃ II) przyszła pora na dokarmianie. Niestety w słoiku nadal cicho i żadnych oznak dowodzących, że bakterie kwasu mlekowego zaczęły hulać ://
Dodałam kolejne 100gr mąki żytniej razowej i tyle samo ciepłej wody. Wymieszałam, ściereczką przykryłam i na parapet.
Wieczorem wypadało znowu zamieszać.
Wow! Urosło!Normalnie adrenalina mi skoczyła w górę. Czary jakieś :)
Optymizm powrócił. Ochoczo zamieszałam miłą memu oku breję ;)
DZIEŃ III - Ranek. Karmienie. Obawiając się, że słoika nie wystarczy, postanowiłam niepełną porcją dokarmić. Dosypałam 70gr mąki i 70 gr ciepłej wody... i apiać na parapet.
Wieczorem zaglądam a tam d---! Żadnych fajerwerków. Normalnie rozczarowana miałam ochotę do kosza cisnąć tego niewdzięcznika...ale co tam, postanowiłam ze stoickim spokojem doprowadzić procedury do końca. ..a więc zamieszałam i przykryłam.
DZIEŃ IV - ranek; bez przekonania dokarmiłam gada, dodając po 70 gr mąki i ciepłej wody. Zamieszałam i na parapet.
Wieczorem zniesmaczona nie umiałam nawet określić czy coś urosło czy nie... zapach wciąż nie przypominał mi zapachu zakwasu, z którego piekę chleb. Cóż, postanowiłam , że w przyszłym tygodniu wypróbuję przepis z tego filmiku, do którego zamieściłam link. Byłam przekonana, że diabeł tkwi w szczegółach, a więc pewnie zepsułam zakwas przez złą temperaturę, zbyt niską.
DZIEŃ V Rano jakby nigdy nic dokarmiłam mój niewdzięczny zakwas 70 gr mąki i 70 gr ciepłej wody. Zamieszałam i na parapet.
Wieczorem zaś na mej twarzy zagościł rogal ;) Jaki piękny widok ;)
...do tego zdecydowany kwaśny zapach i to czarodziejskie pyrkanie przy ruszeniu łyżką... i szum pracujących bakterii kwasu mlekowego i dzikich drożdży. Co za melodia ;)
DNIA VI - juz nie dokarmiałam.
Przystąpiłam do egzaminu. Z mojej receptury na chleb wzięłam połowę składników i zrobiłam ciasto na jedną keksówkę. Wolałam nie ryzykować. Nie bardzo wiedziałam ile łyżek zakwasu dodać. Mając na uwadze fakt, że podobno młody zakwas wolniej pracuje... dodałam 6 płaskich łyżek, bo różnił się również od mojego starego, konsystencją. Był rzadki.
A że bardzo chciałam żeby egzamin był zaliczony, dodałam na koniec jeszcze 2 łyżki (normalne fory)
Kiedy wróciłam do domu, po czterech godzinach, chlebuś już krzyczał, że chce do piekarnika :)
A oto cenzurka z wynikiem celującym ;)
Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale faktem jest, że chleb ten trochę inaczej smakował. Kasia twierdzi, że jest smaczniejszy ...ale ja zatrzymam się na przymiotniku inny. Dziwne, ale to fakt wyczuwalny.
Mam nadzieję, że tym wpisem dodam odwagi wszystkim tym, którzy bali się nawet próbować podchodzić do tematu samodzielnego hodowania zakwasu, jak równiez i tym, którzy jak ja, ponosili klęski w tym temacie.
Wygląda na to, że nie można tak łatwo się poddawać...a wtedy okazuje się, że niemożliwe staje się możliwym. Cierpliwości trzeba, ot i wszystko. Spokoju i konsekwencji... jak przy wychowywaniu dzieci ;)
...no i trzeba CHCIEĆ!
Oczywiście zgodnie z przepisem, po zamieszaniu ciasta odłożyłam zakwas z nowego chlebka. Dzięki czemu mam większe możliwości rozmnażania zakwasów i szybszego wywiązania się z obiecanych przesyłek.
W środę wyślę 10 paczuszek...a w następny poniedziałek kolejne.
Przy okazji dziękuję pięknie za wszystkie przesympatyczne maile, powiadamiające mnie o Waszych sukcesach w pieczeniu chleba. Sprawiają mi niesamowitą satysfakcję i radość ;))
Marta z Łodzi podsunęła propozycję, aby osoby. które otrzymały zakwas podzieliły się z chętnymi ze swoich miejscowości.
Dzisiaj myślę, że parę osób jednak spróbuje własnych sił w wyprodukowaniu swojego zakwasu, ale jeżeli się nie uda, to oczywiście możecie się jakoś organizować... ale to już Wam pozostawiam. Ze swej strony , dla ułatwienia kontaktów, możecie korzystać z komentarzy pod postem
z dnia 16 X i tam zgłaszać chęć dzielenia się zakwasem podając z jakiej jesteście miejscowości i jakichś danych kontaktowych (chociażby mail)
Nie wiem czy to zda egzamin. Wszystko zależy od Waszych chęci... bo ponoć prawdą jest, że dla chcącego nie ma nic trudnego :)
Tymczasem uciekam do moich stolarskich poczynań. Niebawem pokażę Wam mój pracowniany stół, którego reanimuję z zapałem ;)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i dziękuję za wszystkie miłe słowa, komentarze... bo dadają mi skrzydeł :) i niesamowicie ładują akumulatory, a tego mi trzeba szczególnie teraz kiedy muszę uwinąć się z tyloma rozgrzebanymi pracami. Zostały mi 2 tygodnie ;)