Przecież wiedziałam, że to kiedyś nastąpi. Wydawało mi się nawet, że tak bardzo tego chcę i że wcale nie będzie mi żal...
Jakże się myliłam.
Bo kiedy, tak (trochę niespodziewanie) nagle klamka zapadła i w kalendarzu została wyznaczona nieprzekraczalna data przeprowadzki... to się okazało, że jednak trudno rozstać się z tym miejscem.
Z domem, w którym przeżyłam największą część swojego życia.
Z domem, który na wskroś przetkany jest naszą historią... wspomnieniami tysięcy dni i nocy... nieprzebranym szczęściem, rozterkami i zmartwieniami... przesiąknięty naszymi rozmowami, śmiechem, łzami, zamyśleniem... echem beztroskiego dzieciństwa trójki naszych dzieci i mniej lub bardziej trudnym okresem ich dorastania...
Teraz okazało się jak ciężko zostawić te "cztery ściany". Tym bardziej, że zbudowaliśmy je praktycznie własnymi rękoma, dokładniej rękoma Odysa.
I pamiętam ten dzień jak dziś.
Wiosna 85 roku.
Staliśmy w dłuuugiej kolejce po paliwo maluchem teścia i podejmowaliśmy jedną z trudniejszych decyzji. Tego dnia dowiedzieliśmy się, że "trafiła" się możliwość przystąpienia do Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej i budowy dla siebie domu. Decyzję musieliśmy podjąć praktycznie w ciągu kilku godzin... Łatwo powiedzieć. Ale jak tu się decydować na BUDOWĘ DOMU, kiedy nie mieliśmy nic.
Byliśmy młodym małżeństwem ledwie wiążącym koniec z końcem. Żyjącym od pierwszego do pierwszego... na dodatek bez żadnego lokum. Wtedy były takie czasy, że znalezienie jakiegoś kąta na wynajem graniczyło z cudem... a jak już się coś znalazło, to żądano najczęściej zapłaty za rok z góry, co było dla nas kosmosem. A gdy już coś w końcu udało się znaleźć na "ludzkich warunkach", to po paru miesiącach okazywało się, że mieliśmy pecha, bo właściciele zmieniali pomysł na lokum zajmowane przez nas. Z jednej strony tak strasznie mieliśmy dosyć tej naszej tułaczki i niepewności jutra, zaś z drugiej strony brak jakiegokolwiek zaplecza finansowego jak również doświadczenia budowlanego (choćby na przykładzie jakichś znajomych bliższych lub dalszych) sprawiało, że podjęcie decyzji trochę nas przerastało.
... ale nikt za nas tego nie chciał zrobić. A my tak bardzo marzyliśmy o swoim kącie... więc chwyciliśmy się za ręce, zamknęliśmy oczy i skoczyliśmy na głęboką wodę.
Zasady budowy domów w tej spółdzielni były dosyć specyficzne.
Budynki powstawały systemem gospodarczym.
Zawiązywały się ok. 40 osobowe grupy budujące taką samą ilość segmentów mieszkaniowych. Każdy z członków spółdzielni zobowiązany był do przepracowania min. czterech tysięcy roboczogodzin. W skład każdej grupy budującej wchodził kierownik budowy z uprawnieniami, murarz, cieśla, elektryk a pozostali reprezentowali mieszankę dość przypadkowych zawodów, zupełnie niezwiązanych z budownictwem. Tak więc z dnia na dzień "budowlańcami" stawali się stoczniowcy, marynarze, nauczyciele,
milicjanci ...a nawet aktorzy teatru. Z zasady nie można było wynajmować żadnych fachowców. Nie było zmiłuj się. Trzeba było zakasać swoje rękawy, wziąć kielnię i murować... nie zważając czy było się właścicielem dwóch prawych, czy... lewych rąk
ech... opowiedzieć mogłabym wiele anegdot w klimacie czeskiej bajki "sąsiedzi"- dziś z dużą dawką uśmiechu...choć w rzeczywistości były to czasem opowieści mrożące krew w żyłach.
Nastały naprawdę ciężkie czasy. Chcąc nie chcąc Odys musiał wziąć urlop bezpłatny i żyć musieliśmy z mojej lichej pensji księgowej na stażu. Nie było lekko. Pas trzeba było zacisnąć do granic możliwości, każdą złotówkę oglądać z dwóch stron i żyć nadzieją że kiedyś będzie łatwiej.
Budzik nastawiony z reguły na 05:00 zrywał mojego "budowlańca" ze snu i ...do roboty. Ja trochę później zaczynałam walkę z szarym dniem i ...płaczącym Tomaszkiem, który długo nie chciał zaakceptować żłobka. Ale mamusia musiała iść do pracy, więc nie było dyskusji.
Każdego dnia droga do tramwaju dłużyła się niemożliwie w akompaniamencie płaczu synka. Potem 8 godzin w oparach papierosowego dymu (na 9 kobitek 7 paliło... nawet kiedy zaszłam w drugą ciążę- takie to były czasy) i mechanicznym liczeniem list płac. Drogę do domu uprzyjemniał mi dla odmiany radosny synek - zupełne przeciwieństwo tego rannego. I całe szczęście, bo od tramwaju czekała nas wspinaczka po schodach. Trzeba było pokonać ich grubo ponad 100 aby wejść na gdańskie osiedle Suchanino. To dzięki nim Tomek już przed trzecim rokiem życia liczył śpiewająco do stu. "Odpoczywaliśmy" w sklepowych kolejkach (realizując m.in. słynne kartki na żywność), by na koniec pokonać ostatni etap. Tu najczęściej nóżki synka odmawiały posłuszeństwa. Nie było rady, musiałam z pasażerem "na opa", pełnymi siatkami i z... Hanią w brzuchu wdrapać się na IV piętro (bez windy). Siłownia za darmo. W ramach rozrywki pozostawała mi jeszcze codzienna krzątanina, pichcenie, pranie (bez użycia pralki) i takie tam...a w przerwach zabawa klockami.
Późnym wieczorem wracał z budowy mój murarz z najświeższymi wieściami o tym jak to mury mkną do góry.
Właśnie... przecież o naszym domu miało być.
Odys w roli murarza ;) tu wznosi komin w jakże gustownym nakryciu głowy ;)
Do etapu stanu surowego zamkniętego Odys przepracował na budowie 5 tys godzin . Potem był podział i każdy musiał się już sam martwić o wykończenie swojego segmentu.
Martwić...ale i cieszyć (w końcu) ze swoich "czterech" ścian. Nie ważne, że w stanie surowym.
ja tu tylko sprzątam...a w przerwie planuję i marzę sobie :)
A zmartwieniem były... pieniądze.
...więc zamustrował Odys na rozpadający się grecki statek ( wtedy nie było w czym wybierać) i popłynął na półroczny rejs. Wrócił po 10-ciu miesiącach, bo statek ugrzązł gdzieś na Filipinach, a wrócić do domu nie było jak. Poznaliśmy wtedy gorzki smak rozstania. Bez telefonów, maili... za to z możliwością pisania listów, które wędrowały w jedną stronę czasem miesiąc :(
...i ciśnie mi się taki cytat: "co Wy ... wiecie o "... rozstaniach.
Ale podobno co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Przeżyliśmy.
Mała Hania przywitała naszego obieżyświata (kultowymi dzisiaj) słowami: "co Ty? ... tato jesteś?".
Nie chcieliśmy dłużej czekać.
Odcięliśmy piętro i najszybciej jak to było możliwe, wprowadziliśmy się w prowizoryczne warunki parteru.
marzec 1989 r -po przeprowadzce. Pierwszy posiłek w klimatycznej kuchni. Następny w ... salonie. ;)
I tak zamieszkaliśmy na przysłowiowych betonach ... i nie zważając na nie, cieszyliśmy się jakbyśmy zamieszkali w pałacu.
Tak obiektywnie patrząc wszystko było w opłakanym stanie.
Okna np., niby nowe z fabryki ( część np z ówczesnej "Sokółki" ) dwuszybowe, ale rozkręcne. Śruby często nie chciały współpracować z gwintami. Więc mycie ich było prawdziwym wyzwaniem. Drzazgi rozrywały ścierki a czasem dłonie. Jedno okno po rozkręceniu śrub rozpadało się, bo zawiasy zupełnie nie spełniały swojego zadania. Normalny horror. Nie wspomnę o ich szczelności. Żadne uszczelniacze dostępne w sklepach (typu taśmy gąbkowe) nie wystarczały. Tańczące firanki przy zamkniętych oknach precyzyjnie informowały nas o sile wiatru na zewnątrz. Wyznaczyliśmy więc okna do wietrzenia na okres zimy i je okładaliśmy kocami a pozostałe na dobre pół roku oklejałam papierową taśmą moczoną w... mleku - po zaschnięciu mocno się trzymała i gwarantowała szczelność - super sposób. A na białych ramach prawie nie była widoczna ;)
Ale w sumie było cudnie :)
...i jakoś nie przeszkadzały nam spartańskie warunki.
Pamiętam, kiedy Odys wyjechał na kolejny kontrakt, pierwszą rzeczą jaką zrobiłam to wstawiłam samodzielnie "judasza", bo przecież strach czasem było otwierać komukolwiek drzwi. Jakby nie było, mieszkałam właściwie na placu budowy. Sąsiad zrobił wielkie oczy kiedy zobaczył mnie, walczącą z wiertarką. Udało mi się przebić przez grube drzwi i wyciąć całkiem zgrabne kółko na "judasza". Duma mnie rozpierała.
Potem wpadłam na karkołomny pomysł równania sufitów w przyszłych sypialniach na piętrze.
Z niecierpliwością czekałam na godz 20-tą, kiedy Tomek i Hania mieli już ciszę nocną a ja zabierałam się do dzieła. Czegoś takiego jak gładzi szpachlowej wtedy nie było i w ogóle nie słyszałam, żeby ktoś równał tynki. Ale ja musiałam ;)
Pierwszy sufit równałam ...czystym gipsem. Paranoja. Zastygał w mgnieniu oka. Żeby nie zwariować wyobrażałam sobie, że jestem konserwatorem sztuki i centymetr po centymetrze usiłowałam polepszyć wygląd tynku. Potem mieszałam gips z klejem do tapet. Wiązał dłużej i przynosił zadowalające efekty.
Dzisiaj samej nie chce mi się wierzyć, że to robiłam z taką determinacją...
Oczywiście elektrociepłownia jeszcze nie była podłączona do naszego szeregu, więc walczyć trzeba było z paleniem w piecu na koks i węgiel.
Wzdrygam się na samo wspomnienie. Wtedy zaczęły się moje problemy z kręgosłupem i obsługa takiego pieca czasem ...mocno bolała :( Ale nie miałam wyjścia. Musiałam sobie radzić sama. Długo by opowiadać o "urokach" pierwszych lat " na swoim".
Krok po kroku, pomieszczenie po pomieszczeniu wykończaliśmy (najczęściej własnymi rękoma) nasze gniazdo.
Mijały lata. Czasy się zmieniały. Na rynku, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać pierwsze markety budowlane... a w nich prawdziwe "cuda" - jak na standard wykończenia naszego domu, budowanego przecież w czasach wielkiej "posuchy".
W końcu kiedyś trzeba było zabrać się za remont generalny... bo przestawianie na wszystkie możliwe sposoby przemalowywanych wciąż na nowe kolory starych (komunistycznych) mebli, już nie dawało zadawalających efektów.
Chciało się lepiej... ładniej... wygodniej...
Poszły więc w ruch młoty udarowe i runęły ściany :)
okna wątpliwej jakości wyleciały z hukiem :))
Najwyraźniej chłopakom podobała się ta demolka, bo kiedy wszystko wewnątrz zniszczyli, to wyszli przed dom i zabrali się za betonowe biegi do garażu.
To się nazywa szewska pasja ;)
... potem był relaks przy układaniu kostki.
młodzież poznaje tajemnice fugowania pod okiem starszego glazurnika ;)
Przewróciliśmy wszystko do góry nogami. To jakbyśmy zbudowali nowy dom. Było to o tyle trudne, że pośród tej wojny domowej musieliśmy jakoś żyć. Moja anielska cierpliwość była wystawiona wtedy na wielką próbę.
...a może to wszystko wytrzymałam dzięki codziennej porcji muzyki klasycznej ;) , która skutecznie koiła moje zszargane nerwy przedłużającym się remontem.
Siadałam sobie wtedy w kąciku i kombinowałam po cichutku... czy może jeszcze przy okazji nie przesunąć jakiejś ściany?
...bo jedne wyburzyliśmy, inne poprzesuwaliśmy ;) tak, żeby wszystko było "po naszemu".
I w końcu wszystko nam pasowało i mieszkało nam się miło i wygodnie
strych został moim ulubionym miejscem. W końcu każdy jego centymetr sama zaprojektowałam. Wszystkie meble powstały w mojej głowie i kilka całkiem fajnych rozwiązań, które zagospodarowały każdy zakątek. Niezłą miałam zabawę bawiąc się w architekta wnętrz ;)
Na miejscu murowanego otwartego kominka stanęła moja "pupilka" -skandynawska koza, której jestem do dzisiaj wielką fanką :)
* zdjęcia do dwóch ostatnich kolaży wykonał Kalbar ;) -mąż Uli z "Anielskiego Zakątka"
... ale jakieś licho zaczęło mącić nam w głowach i kusić Kaszubami.
Jeździliśmy sobie (tak niby bez celu) po tej niezwykle urokliwej krainie aż w końcu trafiliśmy na zakątek, który najwyraźniej czekał na nas. Nie za bardzo wtedy wierzyłam, że zdobędę się na opuszczenie mojej kochanej Gdyni i będę chciała zamienić ją na kaszubską wieś.
A jednak...
A jednak dzisiaj przyszło nam się żegnać z naszym dotychczasowym gniazdem, w którym przeżyliśmy dokładnie 25 lat.
Z domem, który na wskroś przetkany jest naszą historią... wspomnieniami tysięcy dni i nocy... przesiąknięty naszymi rozmowami, śmiechem, łzami, zamyśleniem...
ech...
ciekawe ale i smutne
OdpowiedzUsuńsą momenty kiedy tak myślę... ale prawda jest taka, że to jest chyba przede wszystkim po prostu wzruszające. Jak młodość, która minęła ... jak kolejna karta książki, którą zamykamy. Przed nami kolejne rozdziały :) kolejne wyzwania...
UsuńPanta rhei...
aż łza się zakręciła w oku ...
OdpowiedzUsuńoj, kręci, się kręci...
UsuńO jej! Co za czasy! Ja nie bardzo pamiętam, ale chylę się nisko wszystkim, którzy w tamtych czasach żyli. Teraz niby wszystko można kupić, o ile ma się wystarczającą ilość pieniędzy, ale jednak to chyba nie to samo, co kiedyś....Nie bardzo docenia się to, co się ma...Pięknie napisane wspomnienia i te zdjęcia...A teraz zmiana...walizki czekają...Ja mieszkam na Kaszubach, ale nie w tych, w których bym chciała, to bardziej taka prawie miejska aglomeracja...a mnie się marzy stare siedlisko....Może kiedyś ;) Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńTak, to prawda, kiedyś paradoksalnie więcej było powodów do radości ;) Człowiek cieszył się z rzeczy, które dziś nie zauważa.
UsuńMarzy Ci się siedlisko na Kaszubach??? Wiem, na przykładzie mojego życia, że wiele marzeń się spełnia... Życzę Ci spełnienia tego marzenia :)
Przeczytalam jednym tchem !
OdpowiedzUsuńAlez w Was mozna sie zakochac, jestescie wspaniali ! Zawsze ze zdziwieniem stwierdzam, ze jednak istnieja takie dobrane pary jak Wy.
Penelopo, skonczyl sie jeden rozdzial, zaczyna sie nastepny, ksiazka sie nie skonczyla, jest nadal ta sama pelna niespodzianek i nowych doswiadczen !
Wszystkiego najlepszego w nowym gniazdku !
Oj, teraz sie bedzie dzialo....Pisz czesciej, niech razem z Toba przezywamy przeprowadzke i urzadzanie domu, to jest takie ciekawe
Kochana Agni, a wiesz, że tak naprawdę zupełnie nie byliśmy dobrani. Czasem zastanawiamy się nad fenomenem powodzenia naszego związku ;)
UsuńPewnie paradoksalnie "pomogły" nam trudne warunki. Fakt, że mieliśmy tak bardzo pod górę. a że oboje chcieliśmy wygrać z przeciwnościami, to nie było wyjścia, musieliśmy stworzyć silną drużynę ;))
Teraz wiemy, że z nikim innym by nam się to nie udało :)
Pozdrawiam cię serdecznie.
Piękna historia. Kawał czasu zamknięty w Waszą przestrzeń, zapewne wiele wspomnień, emocji zostanie Tam na zawsze... Ale nowe się otwiera zapewne. Decyzja o zmianie odważna i wierzę w to, że nie istnieje na tym świecie przypadek, więc i w tym razie - okaże się trafna, czego szczerze z całego serca życzę. Czekam na Twe wzruszające słowa Penelopo częściej, pisz proszę. :)
OdpowiedzUsuńp.s. właśnie spojrzałam że Poprzedniczka (Angi) napisała podobnie - więc pisz, prosimy. :)
Masz rację Aniu. Decyzja nie była łatwa. Ale my lubimy wyzwania :)
UsuńA wierzymy, że w tym nowym miejscu z pewnością nie będziemy mniej szczęśliwi. Zapowiada się cudnie :)
Cóż za wzruszający wpis. Nie wiem czy potrafiłabym rozstać się ze swoim domem, gdzie w murach jest morze mojego potu i krwi. Który tworzyłam z pasja i marzeniami... niesamowite. Piekna historia :)
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam w nowym domu wielu równie pieknych i wzruszających lat :)
pozdrawiam
Agnieszka
Sama w to nie wierzyłam, kiedy 12 lat kupiliśmy działkę i Odys roztaczał przede mną wizję zamieszkania na wsi. Po cichu miałam nadzieję, że mu to zauroczenie minie ;) bo ani trochę nie chciałam rozstać się z naszym gniazdem w ukochanej Gdyni.
UsuńTymczasem z roku na rok dojrzewałam do nowej życiowej przygody a od jakichś dwóch lat to już przebierałam z niecierpliwieniem nogami ;)) ...bo tak naprawdę pociąga mnie "nowe"
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Czytałam tak, jak bym czytała swoją historię, tułaliśmy się, aż ... z tą tylko różnicą, że mój dom jest wolno stojącym, wybudowanym, na kupionym kawałku ziemi, za ciężko zarobione pieniądze i to ja byłam za " murarza, tynkarza, malarza itd ", M pracował żeby było za co żyć ... gdzieś kiedyś usłyszałam " Śniadanie na trawie ", moja parafraza brzmiała " Obiad na betonie ", ale dość o mnie , na pewno jest Wam ciężko i łza się w oku kręci, ale to Wy tworzycie dom i tam będzie jego ciepło, gdzie Wy będziecie. To nie prawda, ze starych drzew się nie przesadza, bo drzewa szumią wszędzie. Życzę dużo ciepła i miłości w nowym wymarzonym miejscu, które nada kolejny sens Waszemu życiu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo przybij piąteczkę Kobieto czynu :)) ... rozumiemy się, bo podobną mamy historię za sobą. Mimo wszystko z rozrzewnieniem wspomina się te "obiady na betonie" :)
Usuńa teraz w trochę innych warunkach tworzymy nowy dom. Mimo, że nowy, to dla nas będzie też z duszą... naszą ;)
Gdynia Dąbrowa? Piękna historia . Mieszkam nieopodal ....w gdańskiej osowskiej dzielnicy....i niedługo minie 20 lat jak Tu mieszkamy...To prawda w tzw codzienności nie zwracamy na to uwagi jak przywiązujemy się do tej naszej "małej Ojczyzny"...no ale kaszubska wieś też by mnie kusiła....Pozdrawiam ,życząc wszystkiego dobrego na nowej karcie Waszej historii
OdpowiedzUsuńGdańsk Osowa? to rzut beretem ;) Zawsze wydawała mi się przyjaznym miejscem. Podobnie zresztą jak "nasza" Dąbrowa.
UsuńPozdrawiam serdecznie... dzisiaj juz trochę z większej odległości :)
nie wiem czy rozstałabym się z takim domem, gdzie tyle wspomnień,miłości,pracy i wspólnego wysiłku.
OdpowiedzUsuńOdważna jesteś, podziwiam.
w tamtych czasach nawet Maluch bardzo cieszył,mimo że było ciasno.Z sentymentu właśnie nabyłam czerwonego Malucha i jestem dumnym kierowcą hi hi
Powodzenia w nowym domku.
pozdrawiam
wiesz... oboje z Odysem chyba jesteśmy typowymi ludźmi czynu. Lubimy wyzwania... przygodę.
UsuńA to nasze nowe miejsce ...nasz kawałek kaszubskiego nieba, już dzisiaj zawiera w sobie dużo wspólnej pracy, wysiłku, serca i ... marzeń :)
W tamtych czasach Maluch był faktycznie szczytem marzeń ;) My czasem tylko mogliśmy pozyczyć od rodziców... i wydawał nam się nawet jakimś zbytkiem.... bo jak "kołderka" jest przykrótkawa to nie takie luksusy w głowie ;)
Gratuluję czerwonego Malucha. Pewnie jadąc nim czujesz się młodsza... i czujesz na sobie niejeden zazdrosny wzrok. ...i muzyka leci z tamtych lat :) ech, to były czasy!
Nawet nie wiem kiedy pochłonęłam się do reszty czytając Twoje słowa. Łza się w oku zakręciła. Teraz rozpocznie się nowy rozdział, nowe plany i marzenia, nowe przeciwności, ale Ci sami ludzie obok, najbliżsi.
OdpowiedzUsuńObawiałam się, że nikt do końca tego posta nie dobrnie :) Kto by miał czas? A ja się tak mocno pilnowałam, żeby w największym skrócie podać tą naszą budowlaną historię.... a dokładniej rozdział historii, bo ta trwa nadal :)
Usuńi sama jestem ciekawa co nam przyniesie :))
Pozdrawiam serdecznie.
Historia pobiegnie za Wami. Cichutko na paluszkach. I będzie spała zwinięta w kłębek na poduszce pachnącej tamtym domem :)
OdpowiedzUsuńTwoja historia przeplata się z moją:)co prawda nie w własnoręcznie budowanym domu ale remontowaniu mieszkania w tamtych czasach.Też wszystko robiliśmy sami ,własnymi rękoma:)kładzenie tapet czy wiertarka nie są mi obce:)Mąż ,żeby zarobić pojechał na kontrakt do RFN a ja zostałam sama w ciąży,a wrócił kiedy mała miała 8 miesięcy:))trudne czasy gdzie nie było niczego,ale była miłość i wytrwałość i chęci do działania:)Podziwiam Cię:)ja osiadłam w moim gniazdku i nie wyobrażam sobie innego,a już przeprowadzki -absolutnie:)))pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńto też byłaś na swój sposób Penelopą ;)
UsuńTamte czasy napisały wiele takich historii. Ale z reguły te ciężkie chwile wszystkich hartowały i na przekór wszystkiemu jednoczyły.
Uściski przesyłam.
z wielką ciekawością, niedowierzaniem ale i wzruszeniem przeczytałam Twoje wspomnienia Penelopo :) zostawiasz kawał historii za sobą, ale masz rację, że i przed Tobą ciekawe to co nieodkryte, jak śpiewał Grechuta, ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy... życzę by były wyjątkowo szczęśliwe :)
OdpowiedzUsuńa wiesz, że często nucę sobie ten refren :)
UsuńA teraz czas na inny czas :-). Nowe drzwi będziesz otwierać, nowe okna, po innych podłogach będziesz chodzić. I ten Wasz nowy kąt nasiąknie Waszą historią. Inną. Ale to ciągle będzie Wasza prywatna historia :-)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak myślę :) ... nie ma innej opcji :)
UsuńOj kochana, z przyjemnością przeczytałam coś co słyszałam od Ciebie osobiście :)) piękna historia, piękne wspomnienia i perspektywa czegoś nowego, to coś czego należy Wam solidnie i szczerze tak z całego serca pozytywnie zazdraszczać ;)). No ale ! ja tu się wybieram 5-go lipca do Gdańska na kolejne spotkanie redakcji Mojego Mieszkania z blogerkami a Ty mi wiejesz na Kaszuby... oj a miałam nadzieję na małe spotkanie przy kawie :))
OdpowiedzUsuńbuziaki!
Póki co, praktycznie codziennie jeździmy do Gdyni... bo tak się trudno rozstać ;) ( a naprawdę wciąż sprawy do załatwienia mamy)
UsuńMyślę, że uda nam się jakoś umówić :) bo ja na to, jak na lato :))
Pozdrawiam gorąco.Wspaniale sie czytało Twoją historię.
OdpowiedzUsuńRuszaj na kaszubską wieś.
Nie oglądaj się za siebie.
Rozsmakuj się życiem kolejny raz.
Nie wiem czy Słupsk to jeszcze Kaszuby :)) ?
marzenia o wsi pochłaniają mnie bez reszty.
Tobie życzę by NOWE było szczęśliwe dla Ciebie i Twoich najbliższych.Ela
Dziękuję za życzenia. Robimy wszystko, żeby się spełniły ;)
UsuńWierzę, że i Tobie się uda.
Pozdrawiam serdecznie.
pozdrawiam i wzruszona opowieścią rozmyślam jakie to musi być dla Ciebie trudne bo włożyliście w ten dom całe swoje życie ! niesamowita opowieść
OdpowiedzUsuńłatwo nie jest, szczególnie, gdy się jest takim sentymentalnym stworzeniem jak ja...
UsuńAle jestem też marzycielką ;) i przenosząc się na wieś spełniam właśnie swoje marzenia. Będziemy teraz zapisywać nową opowieść na niezapisanych kartkach naszej historii :)
Piekne zdjecia . Powodzenia , Iwona
OdpowiedzUsuńDziękuję Iwonko :)
UsuńI ja z zapartym tchem przeczytałam Twoją opowieść. I łezka wzruszenia się gdzieś pojawiła. I smutek i żal opuszczanego miejsca. Ale i radość z nowego etapu, nowego wyzwania i radość tworzenia nowego, wspólnego miejsca. Powodzenia:-)
OdpowiedzUsuńO tak, ogólnie dużo emocji nam się udziela w ostatnich dniach.
UsuńAle chyba damy radę :))
piękna historia,aż łezka się w oku kręci,ale teraz tez będzie pięknie zobaczysz
OdpowiedzUsuńnie może być inaczej :)
UsuńCoś się kończy coś zaczyna... :)
OdpowiedzUsuńpozrowienstwa i czekamy na reportaz z nowego gniazda!:*
mam nadzieję, że w koncu internet zacznie hulać, bo na razie czarno to widzę
Usuńczytałam Twój post późnym wieczorem i pół nocy o nim myślałam ;-)))))
OdpowiedzUsuńZaczynacie nowe życie, znów poczujecie się młodzi, bo takie przeprowadzki ujmują lat :-) Wszystkiego się chce, zapał pcha do działania :-)
Tak, w naszym wieku chce się kawalka wsi, spokoju... Nam też się chciało, ale z braku funduszy zdecydowaliśmy się tylko na działkę z domkiem, ale to nam wystarcza. Zastanawiam się tylko jak udało Wam sie przekonać dzieci? Bałabym się buntu i wytykania - tu nie ma tego, tu nie ma owego :-)
A poza tym, kurcze, spędziłam w zeszłym roku urlop w Gdyni :-(((( Dużo jeździlam po okolicy rowerem, że ja do Cię nie zawitałam :-(((((((((((((((((((((((
Póki co prawie każdego dnia dostajemy obuchem po głowie i dochodzi do nas, że już tacy młodzi to nie jesteśmy ;) Człowiek tyle planuje na każdy dzień a wieczorem stwierdza, że takie plany to dobre były 20 lat temu ;)
UsuńAle powolutku może uda nam się nadążyć za zapałem ;))
A jeśli chodzi o dzieci, to Hania i Tomek są już na swoim i odwiedziny na wsi są dla nich bardziej atrakcyjne. Gorzej było z Kasią... ale, że zostaje w szkole w Gdyni, to będzie miała w zasięgu ręki i uroki wsi i zalety miasta.
a odnośnie ubiegłych wakacji: no że Ty do mnie nie zawitałaś!!! :(((
Penelopo, a ja się szalenie cieszę, że udało się Wam ten nowy dom wybudować, że spełniło się Twoje marzenie o domku nad jeziorem, wśród zieleni... Wiem doskonale, że to strasznie trudne rozstanie i jeśli się jest mocno związanym z obecnym miejscem zamieszkania, jeśli kocha się to miejsce, jeśli jest się wrażliwym to długo trwa przyzwyczajanie się do nowego, ale .... mogę napisać to po 5 latach oswajania nowego, że z trudem, powoli, ale udaje się to ... Mimo, że nadal tęsknię, porównuję, wracam wspomnieniami do mieszkania, czasem nawet wracam tak realnie na osiedle, patrzę czy w naszych oknach pali się światło czy na może na balkonie znów kwitną kwiaty
OdpowiedzUsuńI pisz kochana, pisz częściej, pisz jak na nowym, pokazuj te nowe wnętrza
Pozdrawiam
My też się zastanawiamy, czy będziemy czasami przejeżdżać pod naszym starym domem? I jak go wtedy ...za parę lat będziemy odbierać.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
powodzenia na nowym! I mam nadzieję,że "stare" pójdzie w dobre i godne ręce:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNa nasze szczęście w naszym starym domu zamieszkają ludzie, którzy od pierwszego spotkania przypadli mi do serca. Inaczej na pewno trudniej byłoby się rozstać.
Wspaniale czytało mi się twoje wspomnienia. Ponad 20 lat temu moi rodzice brali udział w podobnym przedsięwzięciu, z tym że budowany był jeden blok z wieloma mieszkaniami. Mieszkają tam nadal. A my z mężem żałujemy, że nie ma już takich możliwości jak kiedyś. Wolałabym odpracować swoje godziny na budowie niż pakować się w kredyt na 30 lat.
OdpowiedzUsuńPowodzenia na nowym miejscu :)
Jakby nie patrzeć na różne sprawy, wszystko ma swoje "dwie strony medalu" -stare i nowe czasy też.
UsuńPiękna historia Waszego życia, współnych zmagań, smuteczków i radości. Z całego serca życzę Wam, żebyście w nowym domu pisali, równie wspaniały, jej dalszy ciąg. Czytałam te opowieści jak dobrą książkę - z wielką przyjemnością i łezką w oku, bo też przywiązuję się do miejsc. Ale to nie ono Was zbudowało tylko Wy jemu nadaliście właśnie tę formę. Myślę, że dobry duch zamieszka też w nowym miescu - w końcu jest on w Was. Czekam na opowieści już z nowego domu :) Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńJak miło, że czasem się odzywasz... mam dowód na to, że mnie odwiedzasz :)
UsuńDziękuję za piękne słowa i czekam aż znajdziesz wenę na pisanie bloga...
Pozdrawiam
życzę aby z nowym miejscem wasze serducha też tak mocno sie związały:))))))
OdpowiedzUsuńSą duże szanse na to :))
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
Czytam z łezką w oku...Nowe czeka za progiem. Myślę, że będzie tam Wam równie dobrze i szczęśliwie, za to trzymam kciuki. Mocno ściskam!
OdpowiedzUsuńDziękuję Bestyjeczko :) ...i trzymam równie mocno kciuki za Waszą przeprowadzkę.
UsuńBuziaki :)
Per aspera... do własnego mieszkania! Jaki to kawał życia, kawał domowej historii, wspomnień, nadziei, zmagań, mozołu i ludzkiego starania aż do granic możliwości, opisałaś. Tak, życie ludzkie to suma wielu starań i trudu, by marzenia stały się rzeczywistością.
OdpowiedzUsuńSzczęść Boże, w nowym domu Penelopo! Pozdrawiam:)
Dzięki Elvisie :)
UsuńMyszo, ciężko się żegnać ale najważniejsze, że wspomnienia będą z Wami gdziekolwiek będziecie.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego w nowym gniazdku!
Dziękuję Ci Myszko :)
UsuńSzczerze podziwiam Was za odwagę...trudno zostawić taki kawał historii,....no ale jeśli widoki na przyszłość są, to chyba warto.:)
OdpowiedzUsuńBędzie o czym wnukom opowiadać :)
UsuńPiękna historia, podziwiam Was bardzo :) Życzę udanej wyprowadzki! :)
OdpowiedzUsuńWszystko się uda... żeby tylko zdrowie nie zawiodło.
UsuńPiękne miejsce stworzyliście ! A teraz nie mogę się już doczekać postów o tworzeniu nowego :)
OdpowiedzUsuńNam się też podoba :) ...ja się z kolei nie mogę doczekać aż "kurz opadnie" i znajdę trochę czasu na blogowanie w normalnym trybie.
UsuńWcale Ci się nie dziwię ,że trudno sie rozstać z takim wspaniałym miejscem,zyczę Ci abys w nowym miejscu odnalazła swój kawałek swiata.
OdpowiedzUsuńA to wszystko dlatego, że człek taki sentymentalny... Całe szczęście, że marzenia i ich spełnianie równie są mocne ;)
UsuńDzieki za podzielenie się historią Waszego domu. To miejsce przepełnione Waszą cudowną energią. Wierzę, że ta dobra energia pozwoli również zagospodarowac nowe miejsce!
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję Ci za tak miłe słowa :)
UsuńPiękna historia....., z całą pewnością Wasza pozytywna energia pozostawiona w "starym" domu przyda się nowym lokatorom, a Wasz nowy dom niech służy Wam przez kolejne "dziesiąt" lat. Właściwie można powiedzieć "Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia".
OdpowiedzUsuńD.Lissek
Jak miło, że się odezwałaś (chyba mogę tak?)
UsuńTwoje życzenia na "nową drogę" wywołały na mej twarzy uśmiech :) ale jak się zastanowić, to zdecydowanie jest to dla nas nowa droga, nowe wyzwania...nowa przygoda.
Uściski przesyłam.
Jestem pod wielkim wrażeniem tego wpisu - ileż w Was siły i energii !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie po sąsiedzku ... mam nadzieję, że do zobaczenia ;-)
:))
Usuńczekamy ze zniecierpliwieniem na "sąsiadów" ;)
Odwaga, tak chyba powinien nazywac sie ten post. Podziwiam Was, bo ciezko jest podejmowac wazne decyzje.
OdpowiedzUsuńJa chyba nie zdecydowalabym sie na ten krok, choc podobno kto nie probuje stoi w miejscu, za bardzo przywiazuje sie do miejsc, rzeczy...
usciski, powodzenia!
Cóż było robić... kiedy marzenia nas pchały ;)
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie z pięknych Kaszub ;)
Odważni jesteście łezka sie kręci jak czytałam Twą opowieśc.Pisz częsciej wszystkiego dobrego pozdrawiam Ziuta.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńA do częstszego pisania niestety, jak na razie czasu brak :/
Pozdrowienia :)
Tak czytam i pełna podziwu jestem dla Was - i teraz i dawniej:-))) Wiesz, ze mi do tej pory łza się w oku kręci jak przejeżdżam obok naszego dawnego mieszkania w Gdańsku, albo obok domu mojej Mamy, w którym się wychowałam i zawsze mogłam tam wpaść choćby i znienacka...A przecież wybraliśmy życie w Siedlisku świadomie i tez kocham ten dom, a jednak czasem jakoś tak żal - tych dawnych lat, i tych kątów pełnych śmiechu i wspomnień i tych ludzi, których już nie ma... Ech. Ja tu smęcę, a Wy juz pewnie na NOWYM:-)))
OdpowiedzUsuńAsia
...a my już na NOWYM :) ...i tak zakręceni jesteśmy, że jak na razie nie ma czasu na tęsknoty. Może jak "kurz przeprowadzkowy opadnie" to się zmieni. Bo teraz czasu na cokolwiek brak. Wciąż trwa wojna domowa w udomowianiu Nowego i to pewnie trochę jeszcze potrwa...
UsuńPozdrowienia z Kaszub na Żuławy ślę ;)
Mysza:) ja wiem, że będzie cudownie. Ta siła, którą masz pozwoliłaby Ci postawić niejeden dom i masz najważniejsze, miłość i wsparcie. w nowym domu zrodzą się nowe wspomnienia:) Antena
OdpowiedzUsuń...to Ty do mnie jeszcze zaglądasz??? Jak miło, że zostawiłaś ślad :) Przynajmniej wiem o tym :))
UsuńSerdecznie Cię pozdrawiam ... ze wsi ;)
Zmiany są dobre:) Czekam na opowieści z nowego gniazda, jestem pewna że będziecie w nim równie szczęśliwi choć pewnie przygód bedzie mniej:) Pozdrawiam serdecznie;)
OdpowiedzUsuńNooo... na brak przygód nie narzekamy ;) (tych budowlanych też - niestety) ale poza tym, te zmiany nas cieszą bardzo. Jest pięknie. :)
UsuńPiękna opowieść i powiem jeszcze piękniejsza, bo prawdziwym wysiłkiem i marzeniami utkana - pozdrawiam i czekam jak większość na kolejny etap z nowego miejsca:)
OdpowiedzUsuńech, tylko czasu brak na wszystko, co by się chciało ;)
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Z wielką przyjemnością czytałam ten post... :) ... sentymentalnie mi się zrobiło... bo prawie wszystko było jak u mnie :))). Tylko okna oklejałam plastrem z rolki dostarczonym przez znajomą kierowniczkę apteki, a palić węglem nie musiałam na szczęście, bo mieliśmy ogrzewanie gazowe - dzięki rodzinnym koneksjom w gazowni, bo to nowość jednak wtedy była... I po paru latach też przeżyliśmy remont generalny, czyli kompletną przebudowę. A zaczynaliśmy też bez grosza przy duszy. I jeszcze jedno "też" - właśnie rozmyślamy nad porzuceniem tej naszej 25-letniej siedziby i zamieszkanie na wsi spokojnej, wsi wesołej :))). Życzę Ci szczęścia na tej nowej drodze życia :)
OdpowiedzUsuńWitaj Małgosiu w moich progach :)
Usuń...faktycznie nasze historie opierają się na podobnych "kanwach" ...a jeszcze znalazłam jedno hasło wspólne. To HAFT ;) ... trochę się w swoim życiu... (własnie w tym starym domu) nakrzyżykowałam.
http://penelopia.blogspot.ie/search/label/Haft - ten link zawiera większość moich "wypocinek" ;) w tej technice.
Mogę Cię dzisiaj zapewnić, że póki co, naszą decyzję o przeniesienie się na wieś uważamy za strzał w dziesiątkę i mimo, że czeka nas jeszcze mnóstwo pracy, to każdego dnia budzimy się szczęśliwi i mimo tymczasowych niewygód ani przez chwilę nie żałowaliśmy.
Zaczytałam się w tym pożegnaniu. Myśląc pod spodem, pod czytanymi literkami, że taki blog, który zapisze chwile - to dobrodziejstwo. Ten moment uchwycony rozstania - niby z murami, bo mówią, że dom - to ludzie. Piękna historia. Wędrujcie na Kaszuby, które czekały dość długo i będą cieszyły swoim urokiem. Wędrujcie i napiszcie nową historię. Piękną z tego wzgórza magii i ciepła, które tworzycie na swojej własnej chmurze. Ona zapisuje się w sercach (juz nie tylko Waszych) Dobrych, pomyślnych wiatrów M ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, kochana Maryś za te słowa :*
UsuńPowodzenia, Penelopo...Nowy dom będzie tak samo piekny, jak wasze dusze, wiem to na pewno:)
OdpowiedzUsuń...my też w to wierzymy :))
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że mnie odwiedziłaś
Penelopo, jesteś wielka. Mam prośbę, bo jesteśmy z tych samych czasów :), daj mi trochę swojej energii? Pliss. Powodzenia. Mam dzieję, że dowiemy się, co słychać na Kaszubach? :)
OdpowiedzUsuń"Bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy..." to jest jedna strona medalu i teraz się jej trzymaj Penelopo. Ale tęsknota zostanie, choć z czasem mniejsza. My też jesteśmy z tego pokolenia, podobne losy, budowa domu własnymi siłami, trudne czasy ale piękne wspomnienia. Bo byliśmy młodzi, mieliśmy marzenia, ja też mam to szczęście, że z mężem tworzymi silny związek mimo przeciwności, lub właśnie dlatego. Twój post wywołał u mnie łzy wzruszenia. Podziwiam Was za odwagę twórczą i życzę powodzenia. Niecierpliwie będę czekała na nowiny! Pozdrawiam ! Mira
OdpowiedzUsuńOdys
OdpowiedzUsuńNiech cię nie niepokoją
Cierpienia twe i błedy
Wszędy są drogi proste
Lecz i manowce wszędy
O to chodzi jedynie,
By naprzod wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej niż sie chciało
Zostanie kamień z napisem:
Tu leży taki i taki
Każdy z nas jest Odysem,
Co wraca do swej Itaki
Leopold Staff
Mysza, a pamiętasz jak rozmawiałyśmy i nie mogłaś się doczekać przeprowadzki? Boszzzz, jak ja się za tobą stęskniłam! Już pewnie wpadłaś w wir urządzania nowego domku i niedługo będziesz nas zasypywać pomysłami.
OdpowiedzUsuńPs. Odys wyglądał jak Rumcajs. Ściskam was baaardzo mocno!
Cudowne macie wspomnienia a to barrrdzo cenne :)
OdpowiedzUsuńefekt końcowy fantastyczny ! :)
OdpowiedzUsuńW końcu doczytałam te opowieść do końca. Jakże piękna to historia. Też opuściłam ukochaną Gdynię, jednak niedla pięknej kaszubskiej wsi, a dla industrialnej Warszawy. Zazdroszczę Ci tej przeprowadzki i mam pewność, że nowe miejsce uda się zapełnić wspomnieniami i miłością. Serdecznie pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńfajnie było tutaj zajrzeć meega fajny blog - polecam ! :)
OdpowiedzUsuń