Okazuje się, że i po 30 wspólnych latach wciąż potrafi mnie zadziwiać. Nooo, nie poznaję mojego Pana i Władcy ;) ...a najbardziej rozczulają mnie jego poczynania w kuchni. Zawsze stronił od niej jak najdalej. Jego umiejętności kończyły się na jajecznicy, ugotowaniu ziemniaków i usmażeniu schabowego (często bez panierki, bo zapomniał) Na tym koniec. Duma mnie rozpierała kiedy przejął na siebie obowiązek pieczenia naszego chleba powszedniego. Ale kto zna ten przepis to wie, że to żadna filozofia ;) Mimo moich, zdawałoby się wielu chitrych, prób wrobienia go w tę działkę musiałam poddać się w końcu i uwierzyć w jego zapewnienia, że On do kuchni to na pewno nie jest stworzony.
Tymczasem od kilku dni chłopa swego nie poznaję. Z kuchni prawie nie wychodzi. Postanowił sobie zafundować przygodę życia i samodzielnie przygotować świąteczne jadło. No koniec świata! ( a jednak miał miejsce w moim domu ;))
I na poważnie postanowił wziąć byka za rogi, bo wszystkich chętnych nieść mu pomoc goni z obecnego swojego królestwa, wymachując czym ma pod ręką z szerokiego wachlarza kuchennych narzędzi ;) Bawi na całego co i rusz wykonując telefon do przyjaciela (znaczy się do mnie) co teraz ma wrzucić do garnka. I rozbawia mnie pytaniami typu: a jak wygląda kasza perłowa (akurat krupnik gotował) A zaczęło się od tradycyjnej pomidorówki, na którą miałam wielką ochotę po kateringowym smętnym szpitalnym jedzeniu.
Mówię Wam, kolejny ukryty talent wyszedł z tego mojego Wilka Morskiego ;) Poradził sobie i z bigosem świątecznym i schabowymi trójkątami nadziewanymi żurawiną, które zaserwuje na świąteczny obiad.
Do tematu ciasteczek, które w naszym domu chyba najbardziej są oczekiwane, podchodził jak do jeża. W końcu się odważył i poszedł za ciosem, zaliczając cały zestaw ;). A ja każdorazowo oczy przecierałam ze zdziwienia, kiedy do kolejnej kawusi kolejne ciasteczka do degustacji serwował mi mój dobrodziej. A że stara to prawda, iż przez żołądek do serca najkrótsza droga prowadzi, to nie miałam wyjścia i ...znowu się w nim zakochałam ;) na zabój ;) i śmieję się po cichutku, że w sumie to warto było dać się pociąć dla takich atrakcji ;)) ...więc tym bardziej nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.
Kasia też korzysta z uroków unieruchomienia mamusi. W końcu w 100% samodzielnie będzie mogła ustroić choinkę i dekorować dom. Normalnie zawsze musiałam wtrącić swoje 5 groszy i konczyło się zwykle na tym, że ostatni szlif i chrakter wystroju to ja nadawałam. W tym roku zapowiedziałam: róbta co chceta, dając mojej małej (upsss, no właściwie całkiem już dużej) artystce całkowicie wolną rękę w działaniach.
Będziemy mieć więc wyjątkowe Święta. Już nie mogę się doczekać ;)
Tymczasem posiłkując się fotografią zeszłorocznej choinki ( bo tegoroczna będzie strojona tradycyjne dopiero jutro) chciałabym już dzisiaj złożyć wszystkim Wam, odwiedzających moje wirtualne atelier, życzenia świąteczne.
Pięknie przeżytych Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam.
Niech atmosfera wigilijnego stołu odkryje na nowo dobro w każdym z nas.
Otwórzmy się z wrażliwością dziecka na magię tych Świąt i niech ich magiczne ciepło wystarczy nam na wszystkie zwykłe dni.
Czas okołoświąteczny, to szczególnie dobry czas na dzielenie się dobrem. Zbliżający się koniec roku często skłania nas do postanowień noworocznych a wcześniej bilansowania całego roku. Sumujemy plusy z minusami. Może komuś w rubryce "dobre uczynki" pozostało trochę wolnego miejsca???
Tak niewiele trzeba, żeby dołączyć się do wielkiego dzieła i dołożyć swoją małą cegiełkę potrzebującej naszej pomocy maleńkiej Antosi Wieczorek.
Jej historię poznacie na jej stronie klik
Każda złotówka się liczy... bo przecież ziarnko do ziarnka ... Będę szczęśliwa, jeśli mój apel przyczyni się chociażby do kilku dodatkowych ziarenek, które w sumie uchronią małą Antosię przed amputacją nóżek.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie ...już prawie świątecznie :)