...kiedyś dumnie stał w salonie. Zakupiony w ciężkich czasach, kiedy nawet meble nabywało się "spod lady". Często takie zakupy okazywały się tzw "kotem w worku" ...a mimo to człek się cieszył i nie w głowie były reklamacje, bo przecież lepszy rydz niż nic...
Najbardziej denerwowały mnie nogi. Nie dość, że zbyt chude (o przekroju prostokąta) , to jeszcze zamontowane z charakterystyczną socjalistyczną precyzją. Dwie w poprzek a dwie wzdłuż.
Dawało to efekt kulawości jakiejś... ale cóż...
W końcu doczekaliśmy się jego dymisji ;) ... i zdegradowany został do roli stołu pracownianego.
I tam dostał w kość :)) Nie miałam dla niego litości i zupełnie nie przejmowałam się chlapiąc obficie farbą i lakierem przy decoupagowych poczynaniach. Biedaczek dzielnie to znosił.
...aż zrobiło mi się go tak zwyczajnie szkoda i postanowiłam zrobić mu plastykę. Zwykły lifting w jego przypadku nie dałby zadowalających efektów.
Zaczęłam od trywialnego czyszczenia...
Spod czarnej farby wyszła na światło dzienne skóra właściwa. Rysunek słoi podkreślały resztki farby. Spodobał mi się ten efekt i postanowiłam, że pozostanie ostatecznym.
I przyszła kolej na nogi. Chciałam dodać im trochę "ciała" i doprowadzić do przekroju kwadratu.
Zrobiłam stosowne obliczenia i rysunek (daleki od technicznego) ...i udałam z misją do stolarza ze starymi resztkami naszej podłogówki. Musiał przyciąć mi na tzw "grubościówce" elementy potrzebne do mojej wizji. Przy okazji przećwiczyłam swoją siłę przekonywania ;) ...stolarz wykonał zlecenie na poczekaniu.
Mogłam kontynuować swoją garażową radosną twórczość.
Zabawa na całego. Przy okazji przycinania "kopytek" pokonałam swój strach i odważyłam się w końcu użyć strasznie głośnej piły, którą zakupiłam kilka lat temu z myślą samodzielnego robienia ramek. Żadnej ramki nie udało mi się zrobić, bo poziom hałasu paraliżował mnie na tyle, że piszczałam równie głośno a oczy same się zaciskały z przerażenia ;) W końcu stół mnie zmotywował i pokonałam swoje strachy z czego dumna jestem niesłychanie ;) ...nooo, dzielna ze mnie dziewczynka ;)
...i kiedy już po malowaniu pewna byłam, że zwycięsko finiszuję, okazało się, że blat nie chce wrócić na swoje miejsce . Jakiś czeski błąd musiałam zrobić... w końcu znalazłam diablika. Zapomniałam po prostu wyciąć w opasce otwory do przesuwania szyn ruchomego blatu.
Słowo daję, usłyszałam wtedy za plecami chichot tych gości
W końcu to oni mogli się z kogoś pośmiać. To się nazywa sprawiedliwość dziejowa ;)
Dałam im powody do radości kiedy już w pracowni, piłą do metalu i dłutami rzeźbiłam dziurę w całym ;))
Czułam, że jestem już w klubie ...
Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni :)))
Taaadaaam...
I tym sposobem mam w pracowni całkiem nowy stół :)
Brakuje mi jeszcze jakichś "schorowanych" krzesełek, które chętnie wezmę na warsztat ...ale to już melodia dalszej przyszłości, bo tymczasem Odys wraca do swej Itaki i muszę przeistoczyć się w prawdziwą damę... Nie mogę przecież stęsknionego przywitać z młotkiem i piłą w ręce. Jeszcze gotów zrobić w tył zwrot na pięcie ;))
Dobrze się składa... bo akurat dotarła do mnie przesyłka z tkaninami do haftu.
Spocznę więc na swoim szezlongu i z igiełką w dłoni będę z gracją ;) haftować cosik na święta, co przyznacie, jak najbardziej wypada dystyngowanej damie .... :)
Tymczasem pakuję manatki i wybieram się na kilka dni do stolicy, aby stanąć na czele komitetu powitalnego...ale jakie ja mam szanse z Adasiem :/ ... ;))
Serdecznie Was pozdrawiam i życzę udanego długiego weekendu.
Mój na pewno będzie taki :))))))