Zapewne często będę do nich wracać przeglądając pękające w szwach albumy ze zdjęciami. Po cichu planuję też sobie powrót w tamte miejsca w realu... może już wiosną? Bo z całą pewnością każda pora roku odsłania inne uroki ogrodów.
Tymczasem zakasaliśmy z Odysem rękawy i zabraliśmy się za tworzenie własnego warzywniaka.
Tylko od czego by tu zacząć? Nie mamy przecież żadnego doświadczenia w tym temacie.
Wiedziałam gdzie chcę mieć ogródek z grządkami... ale już ile miejsca na niego przeznaczyć to nie do końca. Poza tym marzył mi się warzywniak w stylu angielskich tzw Kitchen Gardens. A to już wyższa szkoła jazdy. Nie mogłam więc sobie odmówić wezwania na pomoc specjalistów od angielskich ogrodów -Kasi i Andrew Bellingham.
Wszak najlepiej uczyć się od mistrzów :)
Zaprosiliśmy więc ich na konsultację, żeby rzucili fachowym okiem na nasze ugory i poradzili co mamy z tym naszym łysym polem robić, tak krok po kroku.
Ku mojej wielkiej radości Kasia zgodziła się zrobić nam ogólny projekt warzywniaka, co bardzo skróciło czas realizacji wymarzonego ogrodu, bo wyobrażam sobie ile by mi zajęło dumanie nad planowaniem... i nie wiadomo czym by to się skończyło ;)
Mając plan mogliśmy przejść do konkretów, a więc ...roboty.
Na początek wyznaczyliśmy ścieżki. Trochę sznurka poszło ;)... głównie przez to, że jakem mocno niespokojna dusza, zmieniłam troszkę projekt Kasi znacznie zwiększając ilość ścieżek. Taką juz mam naturę, że do ostatniego momentu przed realizacją planów muszę coś zmienić ... bo coś tam niespodziewanie mnie "olśni" ;) i nowy pomysł nie daje mi spać...
Potem Odys pogłębił wytyczone ścieżki, wywożąc nadmiar ziemi.
Wyłożyliśmy je agrowłókniną, żeby zabezpieczyć przed chwastami i wyznaczyliśmy ich granice obrzeżami trawnikowymi. Tak powstałe "koryta" zostały wypełnione drobnymi kamyczkami tzw tłuczniem.
Wcześniej marzyły mi się ścieżki ze starej rozbiórkowej cegły, ale Kasia (ta od angielskich ogrodów) przekabaciła mnie do kamyczków.
Przyznać się muszę, że po odwiedzinach jej ogrodu, a potem kilku w Irlandii, przekonałam się do tego materiału. Przede wszystkim jest naturalny i pięknie komponuje się z roślinami. Jest dla nich świetnym tłem, takim neutralnym. Poza tym tworzy warstwę mocno przepuszczalną, dzięki której po deszczu nie tworzą się kałuże a woda może zasilać rośliny rosnące wzdłuż ścieżek.
Po drodze Odys musiał jeszcze stoczyć bój z wodnymi rurami ale jakoś sobie poradził -mój bohater :)
A ja tymczasem niecierpliwie oczekiwałam przesyłki.
Trzy kartony w końcu dotarły a w nich zieleniały się sadzonki bukszpanów. Co za radość!
Ależ miałam frajdę, że oto stałam się właśnie ogrodniczką :)
Nie mogłam na starcie dać plamy...pilnowałam więc siebie, żeby zawsze zielonym do góry... ;))
Wygląda jakby mi się udało :) ...ale zobaczymy wiosną co z tego zostanie.
Tymczasem śmiejemy się, że mamy lądowisko dla helikopterów ;) ...bo jak na razie, to wszystko wygląda trochę tak chłodno i surowo.
Ale jestem spokojna, bo kiedy obwódki (za jakieś 3 lata) zagęszczą się, a rabaty zapełnią warzywami i kwiatami, to efekt będzie dużo przyjemniejszy dla oka. Poza tym nie mogę się doczekać na części żwirowej ławeczki, małej szklarenki i kto wie? może jakiegoś małego domku ogrodnika. Na razie marzę sobie... :)
A poza tym jeszcze jest "niebezpieczeństwo", że jakieś licho w najmniej oczekiwanym momencie najdzie mnie i coś pozmieniam znowu...czego miałam już małą próbkę.
W prawej części ogrodu (jak na zdjęciu wyżej), wzdłuż ścieżki zaplanowane są rabaty kwiatowe.
Granice ścieżki miał wytyczać rząd bukszpanów. Tak też obsadziłam sadzonkami.
No i wystarczyło kilka dni, żeby jakieś licho zaczęło mnie męczyć i namawiać na zmianę planów.
Powyciągałam więc "za uszy" dwa rzędy bukszpanów i obsadziłam trzy pozostałe krawędzie rabat kwiatowych, tworząc zaczątki takiej jakby "sofy" ;)- oparcia dla kwiatów. Tak sobie wymyśliłam. I nie wiem czy dobrze zrobiłam... ale cóż, tak już mam...
Tym sposobem zarysy warzywniaka już widać, co bardzo nas cieszy i nastraja optymizmem.
Przed nami jeszcze sadzenie żywopłotu, który otulić ma ten ogród przed regularnie odwiedzającymi nasze wzgórze wiatrami (urywającymi głowy)
Będzie zaciszniej, przytulniej i ...ładniej :)
Tymczasem z myślą już o wiośnie, obdarowaliśmy nasz warzywniak "złotym runem". Okazuje się, że na wsi nie jest wcale łatwo zdobyć obornik. Co za czasy!
Odys w akcji.
Rabaty bukszpanowe pławią się więc już w tej cudownej "odżywce" i mam nadzieję, że w przyszłym roku zdopingują moje pierwsze warzywka do satysfakcjonujących plonów :) -hehe, marzenia... marzenia...
...a klucze gęsi donośnym gęganiem żegnały nas przecinając kawałek "naszego" nieba...