...ledwie zdążyłam... :)
Czekałam na nudę... na przypływ tzw czasu wolnego, który niczym niespodziewana wygrana w loterii czasem spada na człowieka ledwie wiążącego finansowy koniec z końcem.
Bo ja właśnie cierpię ostatnio na chroniczny brak czasu, i dokładnie: ledwie wiążę koniec każdego dnia z kolejnym.
Liczyłam na to, że jak się skończy letni sezon, który pokazał mi co to znaczy zostać ogrodniczką ( a o czym, jak się okazało pojęcia zielonego nie miałam), to jesienią znajdę czas na powrót do blogowania.
Jesień jednak nie ofiarowała mi zwolnienia tempa życia. W domu, ogrodzie, wciąż czekała na mnie jakaś robota... a ja czekałam na Odysa...
Dodatkowo każdego dnia musiałam, chcąc nie chcąc, wykręcić za kółkiem ponad 200 km. Tyle wychodzi po dwóch kursach do Gdyni, które musiałam zaliczać odwożąc dziecię moje najmłodsze do szkoły i ze szkoły. Nie było lekko, tym bardziej, że jeździć musiałam w czasie najmniej przyjaznym prowadzeniu samochodu tzn w korkach.
Niezaprzeczalny urok kaszubskich krajobrazów w końcu przestał na mnie działać orzeźwiająco i 1-ego czerwca, wracając do domu zmęczona i znudzona... usnęłam sobie za kierownicą... robiąc Kasi ekstremalny prezent z okazji dnia dziecka. Próba wykorzystania czterokołowego pojazdu do latania, skończyła się mocnym upadkiem. Wcześniej zaliczyłyśmy dachowanie, z którego jeszcze nasz wehikuł odbił się stylowo i wylądował na boku kilkanaście centymetrów przed pokaźnym drzewem( które pewnie nie miałoby dla nas litości) w kipiącym świeżą zielenią lesie. Nawet przebiegła mi przez głowę myśl, że oto obudziłam się w raju ... ;)
Nie rozwijając tego tematu powiem tylko, że miałyśmy naprawdę Wielkie Szczęście. Samochód poszedł do kasacji a my całe, praktycznie bez draski wygramoliłyśmy się cudem o własnych siłach.
Tak to jest, gdy człowiek marzy o nudzie ;)
Nuda najwyraźniej mi nie pisana póki co. Wciąż się dzieje! ...Nadmienię tylko, że po raz kolejny zostałam babcią :D Gromadka urwisów powiększyła się o Kubusia - piątego w kolejności wnusia. Sama radość! :) Cieszyłam się i... czekałam na Odysa.
Przez samym Jego przyjazdem jeszcze urozmaiciłam sobie moje szare dni, wizytą Kasi na oddziale ortopedii. Pokroili jej nóżkę i zapakowali w gips na 6 tygodni coby "kózka nie skakała"...
Sami przyznacie, że na brak emocji nie mogę narzekać.
To tak tytułem wstępu.
Ale post ten przecież miał wypełnić temat ogrodowy... więc przywołuję się do porządku.
Mój pierwszy sezon ogrodowy właśnie dobiega końca. Już mniej więcej wiem ... jak mało wiem ;) w tym temacie i jak dużo nauki mnie czeka... i lekcji pokory wobec natury i treningu cierpliwości ( ot chociażby w oczekiwaniu na piękny żywopłot).
Wiosną ochoczo, z ciekawością małego dziecka rozpoczęłam kolejną przygodę życia. Ogrodnictwo.
Pod okiem samej mistrzyni, Kasi Bellingham siałam moje pierwsze nasionka ( a były to, doskonale pamiętam, nasiona karczochów) zaczyn do mojego łysego ogrodu. O nie byłam spokojna. Musiały wzorowo wykiełkować. Oko i ręka Mistrza robi swoje ;)
Odys w tym czasie zabrał się za budowę skrzyń do podwyższonych rabat.
Szybko przesiedliłam do nich tymczasowo truskawki. Tymczasowo, bo rosły sobie w miejscu, gdzie teraz zaplanowaliśmy jagodnik. Gdzie wylądują w przyszłym roku? - nie mam pojęcia.
A sad tymczasem puścił do nas oko bujnym kwieciem. To wyjątkowo piękny czas i już teraz czekam na kolejne podobne widoki.
W ogrodzie również powiało optymizmem. Zasadzone jesienią cebule pokazały swoją twarz :)
Trzeba przyznać, że takie obrazki w listopadową chłodną noc poprawiają wyraźnie nastrój. I ciśnie się krótkie westchnięcie: oby do wiosny!
Oby do wiosny... i niech tylko będzie ona trochę łaskawsza dla mnie niż była w tym roku.
Bo kiedy wszyscy ogrodnicy na hura(!) wyszli do swoich ogrodów, ja utknęłam w blokach. Moje zdrowie strzeliło focha i chcąc nie chcąc musiałam spasować.
Już myślałam, że cały sezon będę miała "w plecy"...ale nie było tak źle.
Z miesięcznym opóźnieniem wyruszyłam i ja ze swoimi grabkami i szpadelkiem ;) ...tak bardziej dla treningu, bo nie do końca wierzyłam w swoje powodzenie na tym polu. Nie dość, że zielona, to jeszcze opóźniona :/ gorzej już być nie mogło.
Długo musiałam czekać aż na moich grządkach się zazieleniło.
W końcu cierpliwość moja została wynagrodzona.
Najwięcej emocji zafundowały mi chyba pomidory.
Na początku, już na etapie siewek. Na parapecie rosły jak szalone. Były coraz wyższe, co mnie początkowo cieszyło i... coraz cieńsze, co mnie z kolei martwiło. Krótko mówiąc, targały mną mieszane uczucia ;)
Nocami siedziałam w internecie szukając rady co z tym fantem robić. Czy można jeszcze ratować... czy już tylko na kompost...
Doczytałam w końcu, że dochowałam się "wybiegniętych" siewek, które tak kończą bądź na skutek za wysokiej temperatury, albo zbyt małej ilości światła.
Niektórzy w takim wypadku po prostu sieją nowe nasiona.
Mi było najzwyczajniej szkoda. W końcu to moje pierwsze... Postanowiłam wypróbować sposobu ratowania tych bidulków.
Przesadzając je do pojedynczych doniczek (to się nazywa pikowanie) zakręcałam im delikatnie przydługie łodyżki tak, aby schowały się pod ziemią.
łodyżki tak "zakopane" po pewnym czasie się ukorzenią, a roślina ma szansę wzmocnić się.
No i wyrosły mi takie "okazy" ;)
Nie wiem, czy jest czym się chwalić, ale ja czułam się jak bohater ;)
TO NIE KONIEC...
To nie koniec emocji pomidorowych.
Kiedy już zasadziłam je na grządki, mój znajomy skwitował to zdziwieniem i dowiedziałam się, że niby pomidory w gruncie to tylko wychodzą doświadczonym ogrodnikom, którzy potrafią walczyć z ich chorobami. No i strach padł na moment na zieloną całkiem ogrodniczkę. Ale przecież nie będę wierzyć w takie gadanie ;)
Obserwowałam z przejęciem jak sobie radzą te krzaczki na moim wichrowym wzgórzu. Przez parę pierwszych tygodni zafundowałam im nawet osłonki z agrowłókniny przed wiatrzyskiem.
Rosły jak na drożdżach, więc się cieszyłam niezmiernie. Zgodnie z radami doświadczonych internetowych ogrodników usuwałam regularnie nadprogramowe pędy, podwiązywałam do podpórek i czekałam na owoce moich starań.
Dopiero blogowe koleżanki, chwaląc się pierwszymi rumieńcami na swoich pomidorach wyprowadziły mnie z równowagi.
Na moich krzaczkach były tylko kwiatki! Żadnych owoców! Nawet najmniejszych zielonych.
Porażka! Uznałam, że chyba za mało owadów jeszcze o moim warzywniaku się dowiedziało ;), no i kwiaty najwyraźniej nie zostały zapylone. Co za pech :/
Gdzieś doczytałam się, że potrząsając krzaczkami można wspomóc zapylanie, więc z przejęciem tarmosiłam biedne, niczemu niewinne rośliny. Co się nie robi, żeby zjeść swojego pomidora ;)
Zapomniałam całkiem, że przecież one opóźnione są! Więc musiałam się uzbroić w cierpliwość. W połowie sierpnia już byłam spokojna.
-w najgorszym wypadku skończy się na tym, że zrobię sobie pół spiżarni konfitur z zielonych pomidorów -myślałam sobie. Dobre i to ;)
Jednak w/w konfitur (mniam, jakie pyszne!) udało mi się zrobić znacznie mniej, bo w końcu i u mnie na krzaczkach zielone owoce zaczęły się nieśmiało rumienić.
Jako pierwsze, humor mi poprawiły pomidory koktajlowe :)
Potem na hura inne :)
Ja wyobrażam sobie, że dla wielu z Was, tych kilka zdjęć pomidorów pod rząd to lekka przesada... ale żebyście wiedzieli jak ja się cieszyłam :)) to byście mi wybaczyli...
...ale kiedyś wszystko się kończy.
I mi w końcu wypadło zanucić tęskną nutę za przesympatycznymi Starszymi Panami ...
"Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i
ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal
Nie żałuję letnich dzionków, róż, poziomek i skowronków
Lecz jednego, jedynego jest mi żal
Addio pomidory
Addio ulubione
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół
Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej
Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół..."
Jak na pierwszy post, po tak długiej przerwie, to chyba wystarczy... choć tematu ogrodowego nie wyczerpałam jeszcze.
Jak się zmobilizuję, to może jeszcze drugą część sprawozdania zmontuję.
Sie zobaczy ;)
A tymczasem świta już, więc pozdrawiam wszystkich serdecznie i ...zmykam.
Penelopa :)
Nareszcie,jak na na Ciebie czekałam.Bardzo współczuję tych nieszczęść ,ale jak już wszystko dobrze to to miejmy nadzieję ,że będzie już tylko lepiej.Mam ogród duży i wiem ile to pracy ale też ile radości.Praktycznie wiosnę i lato to spędzam głownie na ogrodzie ale ja to uwielbiam.Bardzo się cieszę ,że napisałaś do nas wszystkich tu wyczekujących.Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę zdrowia i optymizmu dzielna kobieto:))
OdpowiedzUsuńJuż zdążyłam się przekonać jak ogród może wciągnąć. Mi jednak oprócz radości jeszcze towarzyszy równolegle uczucie bezradności. Jeszcze "trochę" muszę się nauczyć. Trzeba czasu i doświadczenia.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że pozostawiłaś ślad w postaci komentarza.
No,nareszcie, ale macie mocne usprawiedliwienie;-) Zdrowiejcie szybko, a ogród już wzbudził moją zazdrość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Czuję się więc usprawiedliwiona i rozgrzeszona ;)
UsuńBuziaki :)
Czyz Ty aby za bardzo nie forsujesz tego Twojego "aniola stroza"? Przeciez sie biedak napracuje za dwoch...a tu mowia ze roboty na ziemi nie ma i bezrobocie grasuje... !
OdpowiedzUsuńSwietnie ze jestes, z takim dlugim i ciekawym postem, bede czytac nowosci o Twoich perypetiach w ogrodzie, bo ja moje ogrodnicze umiejetnosci, ktore zdobylam za dziecka, teraz, czekajac ponad 30 lat na ogrod, ktorego ciagle nie mam - zupelnie zapomnialam.
Milo popatrzec jak pieknie moze taki ogrod wygladac, to przeciez tez cieszy, pozdrawiam :)
...ech, mój Anioł Stróż nie ma lekko ze mną. To nie pierwszy raz stanął na wysokości zadania. Prawie 20 lat temu czuwał równie skutecznie kiedy zaliczyłam zderzenie czołowe. Połamałam się tu i ówdzie ... ale przeżyłam...więc doceniam Jego robotę :)
Usuńa to nie wszystko... więc ma iście anielską cierpliwość do mnie ten Mój Anioł Stróż.
Życzę dużo zdrowia i siły. Pozdrawiam serdecznie z Gdyni :) Sylwia
OdpowiedzUsuńDziękuję :) i również serdecznie pozdrawiam Ciebie ...gdzieś tam w mojej kochanej Gdyni :)
UsuńOj, dziewczyno... niezły rok miałaś, a jeszcze się nie skończył! Po pierwsze bardzo się cieszę, że wyszłyście cało z wypadku. Wiem sama, ile to stresu i jaka radość potem, że wszystko dobrze się skończyło. Samochód - rzecz nabyta. Po drugie, gratuluję wnuka! Zawsze to ogromna radość, kiedy na świecie pojawia się wyczekany mały człowiek :) Chyba jeszcze większa, kiedy to wnuk, dziecko dziecka :) Po trzecie wreszcie - kiedy tak patrzę na Twój ogród, sama mam ochotę zacząć grzebać w ziemi. Do 20 roku życia mieszkałam na wsi, zajmowałam się ogrodem (ba! gospodarstwem rodziców). Było cudownie pielić grządki, a nawet pikować pomidory w babcinej szklarni. Teraz tylko beton wokoło i tęskno mi do matki ziemi :) Tobie życzę dalszych sukcesów na polu ogrodniczym! Póki co jest pięknie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Witaj :)
Usuń...ech, to przydałoby się mi Twoje doświadczenia. Szczególnie, że teraz z niego nie korzystasz ...chociaż z całego serca życzę Ci sposobności do pobuszowanie po jakichś grządkach lub rabatkach. Wszystko się zdarzyć może.
Pozdrowienia ślę :)
O matko jedyna! Rzeczywiście wielkie szczęście miałyście! Aż trudno uwierzyć, że po takim koziołkowaniu nic Wam się nie stało - na całe szczęście! Na te codzienne 200 km aż się wzdrygnęłam. Cały czas pamiętam jak woziłam dzieci do Sopotu do przedszkola (a to przecież nic w porównaniu z Twoją trasą) rano w korkach tam, po południu w korkach z powrotem... koszmar! Teraz mi zostały tylko korki ze szkoły muzycznej.. ;) I dokładnie rozumiem Twoje znudzenie i zmęczenie - dzień w dzień tyle kilometrów! Naprawdę cieszę się, że wyszłyście z tego całe i zdrowe! Bilans strat i zysków, jak czytam, wyrównała noga Kasi! ;))
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci z całego serca piątego wnuczątka, to dopiero musi być radość! :)
Opowieść o ogrodzie fascynująca i już nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Zuch dziewczyna z Ciebie - pomidory piękne. Mam nadzieję, że dalej już nie cudowały, tylko pięknie obrodziły odwdzięczając się za serce.
Czekam na cdn...
Uściski serdeczne
Ewa
Wciąż jeszcze dobrze pamiętam kursy do szkoły muzycznej z moją trójką pociech. I o ile z "starszakami" udawało mi się pokonywać ten dystans z Dąbrowy w 20 min... to już z Kasią, po 10 latach nie było tak słodko ;)
UsuńPomidory w sumie spisały się na medal, choć dostarczyły mi jeszcze emocji ;)
Buziaki :)
Ślicznie wyglądały te Twoje zagony z warzywami:) I jestem ciekawa dalszej pomidorowej historii:) A mówią,zę na tej wsi to takie senne życie można wieść a ty jesteś dowodem że niekoniecznie:)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO takim sennym, sielskim życiu wciąż marzę i mam nadzieję, że w końcu kiedyś będzie moim udziałem. Póki co wciąz się dzieje!
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
piękny masz już ogród, bukszpany sporo urosły.
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrówka i szczęścia i pozdrawiam serdecznie
och Jago, z bukszpanami nie jest tak różowo. :( Spędzają mi sen z oczu. Nie wiem, czy przeżyją do następnego sezonu. Ale jeszcze powalczę.
UsuńUściski przesyłam.
Wow, słów mi brak ! Taki ogród to marzenie. Podziwiam i zazdroszczę :-) zdrowo
OdpowiedzUsuńMi sie marzą takie podpórki do pnączy
Pozdrówka ciepłe
Podpórki do pnączy zmajstrował mi Odys z elementów kupionych w Castoramie. Wyszły całkiem niedrogo.
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Piękny warzywniak! A u nas już zima ;)
OdpowiedzUsuńZima u nas zawitała na 2-3 dni, a potem wicher ją przegonił i póki co panoszy się u nas wciąż mokra i wietrzna jesień.
UsuńPozdrowienia ślę :)
No, na nudę to Ty nie możesz narzekać.
OdpowiedzUsuńJak zawsze cylę czoła przed Waszą pracowitością. Ale już widać, że ogród się Wam odwdzięcza. Wszystko wyglądało super i te uratowane pomidory he he :)
Gratuluję Jakubka!!!!!
Duuużo zdrówka dla Was. Ściskam mocno xxx
no... nie narzekam ;)... choć intensywnie o niej marzę. Może tak nie do końca o nudzie, ale o większej ilości czasu wolnego ;)
UsuńBuziaki kochana Myszko ;)
cudownie !!! Jak w ogrodach wersalskich, jak równiutko, dokładnie !!! Pozdrawiam serdecznie, ewa
OdpowiedzUsuńMiało być jak w angielskich ;) ...ale i tak pewnie "eklektyzm" tam w końcu zapanuje. To tylko kwestia czasu ;)
UsuńPozdrowienia.
Parabens pelo seu lindo jardim, ou devo dizer que aqui no Brasil se chama horta,
OdpowiedzUsuńe spo é linda assim quando é feita com muito carinho. Feliz Natal, sou professora
e meu nome é Dilei
Saúdo-vos, Dilei :)
UsuńNaczekaliśmy się na Ciebie, czytałam post jak kryminał niemalże, ale szczęście w nieszczęściu, że nic Wam się nie stało gorszego.
OdpowiedzUsuńGratuluję wnusia, wiem, jakie to szczęście. Ogród przepiękny, podziwiam Wasz upór i determinację. W tym roku przejeżdżałam przez Kaszuby, na nowo podbiły moje serce i nie dziwię się, że wybraliście je do mieszkania, mimo męczących dojazdów do Gdyni.
Penelopo, serdeczne pozdrowienia przesyłam, zdrowia życzę.:)
Ja się nieustannie zachwycam Kaszubami i zdecydowanie nie żałujemy ucieczki z miasta... choć Gdynia jest podobno najlepszym miastem do zamieszkania i ja się z tym w 100% zgadzam, to jednak w sercu Kaszub jest mi lepiej :)
UsuńPozdrowienia ślę serdecznie.
jeja,jak miło,że wracasz,bo wracasz,prawda?
OdpowiedzUsuńcieszę się,ze wszystko dobrze się potoczyło :)
a ogród podziwiam !!!! piękny!
pozdrawiam aga
Mam nadzieję, że post ten jest początkiem powrotu ;)
UsuńPozdrawiam Świebodzin :)
Już kiedyś tu pisałam, że nie umiem blogować, ale to Ty nauczyłaś mnie, że autorzy czekają na kontakt. Piszę oto: struchlałam przy opisie wypadku ( masz opiekę w Górze - dzięki Bogu!)
OdpowiedzUsuńzachwycałam się ogrodowymi założeniami, że takie wycacane i zadbane ( u mnie takie bardziej "naturalne" w wyrazie)
ucieszyłam się, że moje milczenie ( i innych podczytywaczy) nie wpłynęło na Twoje zniechęcenie
zaciekawiłam, co też szykujesz wkrótce.
Pozdrawiam serdecznie Celka
Najwidoczniej pisanych mi jeszcze trochę zadan do wykonania :)
UsuńNie ma lekko, trzeba wszystko wykonać. ...więc pracuję jak mogę, żeby podołać ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za pozostawienie śladu w postaci komentarza.
Penelopo, pracy masz dużo (pięknie Ci wychodzi !) to fakt, ale przeciągnęłaś nas, Twoje wierne czytelniczki, że ho ho!
OdpowiedzUsuńusprawiedliwiona jesteś na całej lini, Bogu dziękować, że gorzej nie było.
ogród boski, przepiękny! Wiem ile pracy kosztuje. Nocek nie zarywałaś?
Podziwiam, pozdrawiam, zdrowia i siły życzę! Mira
ech... nocki ( jak widzisz) wciąż zarywam ;)
UsuńCo robić, gdy dzień stanowczo za krótki.
Dzięki! życzenia się przydadzą :) ...i pozdrowienia ślę w Twoją stronę.
Droga Penelopo ! Wszystko za co się weźmiesz kończy się sukcesem - ogród przepiękny . Dobrze ,że wróciłaś .Twoje wpisy i zdjęcia są inspiracją dla wielu kobiet ,mniej zdolnych od Ciebie .Dziękuję serdecznie .
OdpowiedzUsuńDobrze ,że Wam się nic nie stało .Uściskaj od nas nowego wnuczka i rekonwalescentkę .
Ech... pięknie mnie motywujesz :) Dziękuję!
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
a ostatnio zastanawiałam się co tak cicho u ciebie...a tu masz babo place!!! zdrówka dziewczyny-a ogród bajka:))
OdpowiedzUsuńQrko, jak w poście wyżej, wcale nie było u mnie tak cicho ;) tylko wtyczkę od bloga miałam wyłączoną z prądu ;)
UsuńPozdrowionka!
Noc cóż ... życie - zweryfikuje i pozmienia wszystkie plany! Ogólny bilans jak widzę jest jednak na plus. Cieszę się, ze nic się Wam nie stało. A ogród marzenie!
OdpowiedzUsuńTak, to prawda: człowiek swoje, a życie swoje!
Usuń:)
Co prawda od niedawna obserwuję bloga ale dała mi do myślenia Twoja nieobecność. Współczuję wszystkich przykrych zdarzeń i cieszę się, że wyszłyście ze zdarzenia bez szwanku. Samochód rzecz nabyta, a zdrowie tylko jedno.
OdpowiedzUsuńGratuluję gromadki wnuków, to wielkie szczęście mieć dużą rodzinę bo jest kogo kochać :)
Ja też mam mały ogródek, wiem ile pracy trzeba włożyć. Gratuluję, Twój jest jak z bajki!!!
Pozdrawiam :)
Witaj Joasiu :)
UsuńMiło, że mnie odwiedzasz. Mój ogród wymaga jeszcze wielu lat pracy. Oby siły starczyło i zdrowia... bo chęci mam na najwyższych poziomach ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Cieszę się z Twojego powrotu. Przyznam, że zaczynałam już troszkę się martwić...o Ciebie, a trochę o to,że tak fajny blog nie ma dalszego ciągu.Pozdrawiam. Życzę zdrowia i wytrwałości. Baśka
OdpowiedzUsuńWitaj Basiu!
UsuńBardzo mi miło, że się odezwałaś :)
Mam nadzieję, że mój blog jeszcze zapełni wiele wirtualnych kartek. Czas pokaże, czy to są tylko pobożne życzenia ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie.
oj, no nie wiem co napisać, bardzo sie cieszę że wróciłaś, no limit przykrych zdarzeń losowych wyczerpałaś juz chyba na następne kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, to teraz już tylko błogi spokój - czego ci z całego serca życzę.
OdpowiedzUsuńa co do ogrodu to świetnie sobie radzisz, ja kilka lat temu zaczęłam swoją przygodę z ogrodem, z różnym skutkiem, więcej porażek niż sukcesów, i do takiego idealnego ogrodu jak twój dopiero dążę. ale niestety nie zabrałam się do tego tak profesjonalnie jak Ty. teraz juz to wiem. Możesz być z siebie dumna - moje pierwsze pomidory były wielkie i gęste i cieszyłam się z tego, dopóki ktoś mnie nie oświecił, że trzeba je "podrywać",
z niemalejącą niecierpliwością i tęsknotą będę czekać na Twoje następne wpisy.
pozdrawiam Agnieszka
Witaj Agnieszko... chciałabym już mieć tak ja Ty kilkuletnie doświadczenie.
UsuńChcąc przyspieszyć ten proces, w internecie poszukuję wiedzy ogrodniczej. Ale i tak przekonuję się,że "swoje" trzeba przejść i nieuniknione są błędy. Póki co nic nie jest w stanie mnie zniechęcić :)
Pozdrowienia przesyłam
Kochana, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że żyjesz, piszesz, rozwijasz się ... tym razem w ogrodnictwie. Uważaj na siebie. Bardzo serdecznie pozdrawiam i chętnie znów coś przeczytam i pooglądam.
OdpowiedzUsuńMarta... Marta... -z Gdyni? :)
UsuńPozdrowienia przesyłam.
Tak :)
UsuńWitaj Penelopo !!! pomidory widzę i czytam ,że udały się pięknie.My mieliśmy pecha ,przez ostatnich kilka lat atakowala zaraza i jak tylko zaczynały się rumienić ,trzeba było z bólem serca wyrwać .Wkurzyłam się wiec i zakupiłam szklarnię w tym roku na wisnę i wreszcie miała pomidory i to była wręcz klęska urodzaju:)ale mając dzieci to wiadomo każdy brał ile chciał.Nie pryskane bo nie stosuję chemii w ogrodzie.Zastosowałam też patent znaleziony w necie ,że pod pomidory w dołek przed włożeniem docelowym pomidora jest dobrze włożyć garść zwiniętych pokrzyw z łodygami ,przysypać cienko ziemią ,na to 2 kromki chleba namoczone w mleku i dopiero wsadzić flance.Ponoć to działa dobrze też pod inne nasadzenia jak np.róże.Nie wiem czy akurat to pomagało ale faktycznie trzymały się zdrowo do późnej jesieni.Twoje warzywa pięknie Ci wyszły ,piszesz o braku doświadczenia ale to co widać -te soczyste ,bujne rośliny rosły super.Jasne ,że początki wymagają dużo więcej pracy ,ale następnego lata na pewno już będzie czas posiedzieć z kawką i cieszyć się i podziwiać .Niech no tylko zakwitną jabłonie -czyli czekamy na wiosnę :) Pozdrawiam serdecznie z Dolnego Śląska.
OdpowiedzUsuńNo własnie tej zarazy się też bałam, ale najprawdopodobniej łaskawie ominęła debiutantkę ;) - taką teorię wymyśliła Kasia B.
UsuńTwój przepis na sazenie pomidorów wydaje się być intrygujący. Pokrzywa podejrzewam, rozkładając się w miarę szybko dostarcza młodym krzaczkom minerały z azotem na czele, który potrzebny jest rosnącej roślinie ( kiedy buduje swoją masę zieloną- liście)
...ale chleb? Nie bardzo mogę rozszyfrować tą tajemnicę. Podejrzewam, że powinien być jak najbardziej pozbawiony chemii... czyżby na zakwasie? Pewnie rozkładając się pod krzaczkiem wcześniej fermentuje namnażając pożyteczne również dla rośliny bakterie (???) Czy to trafne rozumowanie? ...nie wiem. Ciekawe.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Droga Penelopo,
OdpowiedzUsuńOdetchnęłam z ulgą widząc, że wróciłaś, cały czas zaglądałam z nadzieją, że znów będę mogła Ciebie czytać.
Biję się w piersi, bo nie zostawiałam wcześniej śladu, nie potrafiłam się przedstawić Tobie i szerszej publiczności.
Ważne, że w różnych opresji wyszłaś na szczęście cało i mogłaś wrócić do swojej nowej pasji - ogrodu.
Gratuluję kolejnego wnuka (u mnie już ośmioro wnucząt, więc wiem, jaka to radość).
Serdeczności
Małgorzata
Witaj Małgosiu! :)
UsuńNie masz pojęcia jak się cieszę, że w końcu odważyłaś się ujawnić. Mam nadzieję, że ten fakt otworzy przed Tobą szerzej możliwości tej wirtualnej przestrzeni.
Ośmioro wnucząt? - no to szacuneczek! :) To dopiero masz wesoło ;)
Pozdrowienia przesyłam.
Dobrze, że wróciłaś.
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPrzeczytałam Twój post pewnie jako pierwsza, ale było po pólnocy to i czasu zabrakło na komentarz. Dzisiaj drugi raz poczytałam, pooglądałam i mogę Ci śmiało pogratulować. Dla kogoś kto nie doświadczył tego co my, może i zachwyt nad każdym pomidorkiem, ba, każdym wykiełkowanym nasionem, każdym kwiatem, owocem może wydawać się dziwnym, śmiesznym, ale to takie małe zwycięstwa, to cieszy:) Poza tym dokonałaś tak wiele, że aż wprost trudno w to uwierzyć. Masz cudowny ogród!!! I wnuczka gratuluję, i cieszę się, że z wypadku wyszłyście cało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na przedświąteczne wpisy:)
To prawda co piszesz. Nie każdego interesują ogrodnicze tematy, w dodatku w takich szczegółach. Ale prawda jest taka, że to włąśnie ogród teraz zajął pierwsze miejsce wśród moich pasji, więc tym się dzielę, bo blog ten jest właśnie o moich pasjach.
UsuńI nie ważne, że zakładając bloga w życiu nie pomyślałabym, że ogród w jakimś okresie wyprze przesiadywanie w pracowni.
Niezbadane są ścieżki, które wybieramy krocząc po labiryncie życia ;)
Uściski dla Ciebie :)
Witaj Penelopo. Jak dobrze, że jesteś. Dla mnie osobiście ten post czytany z rana jest jak dobra karma. Masz nieograniczone pokłady energii i dobre fluidy, które działają nie tylko na nas, ale też i na Twoje rośliny. Widać komunikatywność dotyczy nie tylko relacji człowiek-człowiek. Mnie osobiście rośliny bardzo się podobają - wszelakie - jadalne i oglądalne,ale niestety nie mam "ręki" - czytaj "zbyt mało chęci" i nie potrafię się ich obsługi "naumieć" - czego Ci ogromnie zazdroszczę i jednocześnie podziwiam - efekt w tak krótkim czasie - POWALAJĄCY! Potas zdrowy na serducho - zaczerwień więc z połowę ogrodu i pijcie soczki - na zdrowie! Danuta Lissek
OdpowiedzUsuńWitaj Danusiu! Jak miło znowu Cię gościć w moich wirtualnych progach :)
UsuńA wiesz, że podobnie myśłałam kiedyś o sobie odnośnie ogrodnictwa, a moje chęci grzebania w ziemi wynosiły dokładnie 0 (zero) Czas jednak troche nas zmienia. Zmienił i mnie ku zdziwieniu wszystkich moich znajomych.
Mam nadzieję, że nie będzie to słomiany zapał ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie z pięknych Kaszub.
Tęskniłam za Twoimi pogaduchami, początkowo zaglądałam na bloga b.często,później raz w tygodniu, ale gdy nie odzywałaś się przez dwa miesiące zaczęłam być pełna obaw,że stało się coś złego.Było minęło, najważniejsze, że wszyscy cali i zdrowi. Ogród-cudo, można pokazywać w czasopismach jako wzór. Natomiast prawie roczne milczenie to już prawie skandal!:) Penelopo nie rób nam tego, tak wiele osób czeka na twoje wpisy.Pozdrawiam,życząc zdrowia wszystkim domownikom.Buziaczki! DB
OdpowiedzUsuńJednak najważniejsze jest to,że całe i
"Pierwsze koty za płoty", pomidory pięknie się udały i nie dziwię się, że tak bardzo Cię cieszą. Wytrwała i pracowita z Ciebie ogrodniczka. Ogród warzywny prezentuje się okazale, zaciekawiły mnie stożkowe rusztowania na grządkach, jaką roślinę wspierają? Zdrowia życzę i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPenelopo, Tobie i wszystkim Twoim Bliskim życzę wspaniałych, pełnych ciepła Świąt Bożego Narodzenia i równie pięknego ogrodu w następnych sezonie, 2016 roku :). Uściski.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór. Zaciekawił mnie sposób pikowania wybiegniętych pomidorów z "zakręcaniem" łodyżki - czy mogę poprosić o szczegóły?
OdpowiedzUsuńświetnie to wygląda!
OdpowiedzUsuń