niedziela, 28 sierpnia 2011

Jak pogodzić się...

 Jak się pogodzić z bezsensowną śmiercią???
Zawsze, kiedy umiera młody człowiek,...dziecko, nasuwają się podobne pytania.

...gdy umiera na skutek choroby, żal rozrywa nasze serca. Nie możemy zrozumieć dlaczego to spotkało kogoś, kto stał, tak właściwie dopiero na progu życia...

...gdy ginie zdrowe dziecko, szok jest chyba jeszcze większy. Trudno pogodzić się z bezwzględnością losu... z tą prawdą, że linia życia jest niezwykle krucha i cienka...że wystarczy zwyczajny pech, nieszczęśliwy zbieg okoliczności i w jednej chwili młode życie zostaje przerwane... Co roku przecież wypadki zbierają okrutne żniwa... tak trudno się wtedy pogodzić...

...a jak pogodzić się z okrutnym morderstwem zadanym przez drugiego człowieka (?), kiedy ten kierowany jakąś zwierzęcą chucią, dla zaspokojenia zwyrodniałego popędu z bezwzględnością pozbawia życia niewinne dziecko???

Iza, koleżanka z Kasi klasy, miała dopiero 13 lat. Miała swoje marzenia, plany na przyszłość...
Za kilka dni miała rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Naukę w gimnazjum. Cały świat czekał na nią...
Była piękną,  zdolną, roześmianą, wysportowaną, przez wszystkich lubianą, czerpiącą radość z życia nastolatką. Wszyscy to podkreślają. Tak, to prawda. Iza była wyjątkowa. Ale przecież, gdyby nawet była mniej urodziwa, mniej zdolna, mniej lubiana..., to wcale nie byłoby łatwiej pogodzić się z tą tragedią.
We wtorek wieczorem odprowadziła koleżankę na przystanek i ...nie wróciła już domu. Mama znalazła ją konającą, po niespełna dwóch godzinach. Czy coś okrutniejszego może spotkać kochającą matkę??? Gdy próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie, łzy cisną się pod powieki. Uczucie żalu, wielkiego współczucia miesza się ze złością i buntem przeciwko podobnym tragediom, przeciwko braku sprawiedliwej kary... 
Jak to możliwe, że Ziemia nosi takich zwyrodnialców..., że żyją gdzieś obok nas...
Fakt, że taka tragedia miała miejsce tak blisko i na dodatek spotkała koleżankę mojego dziecka, sprawia, że dotknęła mnie bardzo osobiście. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co muszą czuć jej najbliżsi, jak ciężko im będzie dalej żyć...
Chciałam się podzielić moimi uczuciami, refleksjami...ale zbyt trudno ubrać je w słowa. Nie potrafię...
Jutro odbędzie się pogrzeb Izy... tymczasem oprawca wciąż cieszy się wolnością...


sobota, 20 sierpnia 2011

A czas sobie płynie, banalnym TIK TAK...



 tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...


tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...


tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...


tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...




tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...




tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
 
I tym sposobem dzisiaj minęło mi 50 lat. (uuulala! to już tyle?! ;)
To chyba całkiem poważny jubileusz. W końcu to dokładnie pół wieku!

...i co w związku z tym?... a nic. Będę dalej słuchać  sobie tej starej i mądrej melodii zegara :)

tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...
tik...tak...tik...tak...tik...tak...

czwartek, 18 sierpnia 2011

W letnich klimatach...

Trzymając się letnich klimatów pokażę Wam dwa obrazki, które powstały 8 lat temu.
Umówiłam się wtedy z moją kochaną siostrzyczką-Ter, że na urodziny Kasi wyszyjemy obrazki z bardzo uroczej, by nie powiedzieć słodkiej serii dzieciaczkowej.
Mimo upływu lat, moim zdaniem urok obrazków nie minął. ...ale na oprawy nie mogłam już patrzeć. Przyszła pora na zmiany.
Lifting ram i passe-partout zajął mi jedno popołudnie. I oto hafty w nowej szacie.


Tak wyglądały przed "renowacją" 
Surowe sosnowe ramki pobieliłam. Wcześniej bejcując je, aby po przetarciu uwydatnić słoje.
Natomiast passe-partout okleiłam tkaniną w drobne paseczki. Ich charakter podkreśliłam cieniutką granatową tasiemką.
I znowu obrazki podobają mi się. Zobaczymy na jak długo ;)
Przy okazji polecam mój tutorial pokazujący krok po kroku jak łatwo wymienić oprawę na zupełnie nową. Od czasu do czasu, otrzymuję sygnały, że kolejna osoba skorzystała z fotokursu. Może więc jeszcze komuś się przyda. [ klik ]


Obrazek z dzieciaczkami na huśtawce wyszyty przeze mnie uzyskał delikatny trzeci wymiar, przez węzełkowe girlady kwiatów i ukwieconą łąkę.


I nostalgiczna scenka w klimatach marine ...wyszyta przez najlepszą ciocię pod słońcem :))





                                     *******************

...a teraz trzymam kciuki, żeby udało się wyedytować tego posta.
Od kilku godzin walczyłam z bloggerem i za nic nie mogłam edytować tekstu. W końcu za radą jednej dobrej duszy (Evelino, dziękuję) użyłam starego edytora. Nagimnastykowałam się ze wstawianiem fotek, bo musiałam edytować kod HTML (inaczej się nie dało)
...a więc odliczam: 3...2...1......

niedziela, 14 sierpnia 2011

Wróciłam i ...przeganiam deszcze

...a co tu się dzieje? brrr....
Wróciłam znad zalanego słońcem Morza Czarnego a przywitały mnie słoty.  To lekka przesada. Jakby nie było, mamy jeszcze wakacje i taka pogoda po prostu powinna się wstydzić.
Coś trzeba z tym zrobić... a przynajmniej podjąć jakieś próby przywołania lata do porządku. To nam się po prostu należy!
Wysyłam więc z misją koniki morskie i panny ;) powabne ( które powstały już jakiś czas temu), aby uparte lato uprosić o słońca promienie.



 


Do kompletu powstały jeszcze cztery obrazki w stylu marine



Część z pokazanych prac powędrowały do mojej galerii w kategoriach "Inne tekstylne" i "Obrazki"




Tymczasem rozgrzewając się aromatyczną herbatą z "duchem", wspominam moją letnią przygodę ;) ...jak w temacie, utrzymaną w klimatach marine :)






Rozstałam się z Mangalią przed północą, a ta w najlepsze tętniła życiem za sprawą festiwalu piosenki (odpowiednik naszego "Opola").  Scena na wodzie kipiała feerią barw, fajerwerków i dźwięków muzyki.
....ech, to były piękne dni....


Uśmiechając się do wspomnień, serdecznie Was pozdrawiam :)))
... teraz czas zakasać rękawy i zabrać się do pracy...

środa, 10 sierpnia 2011

odrobina szaleństwa...

...jest mi potrzebna do życia. I nie musi to być wcale skok na bungee... o nie!, aż taka szalona to ja nie jestem ;)
Ale lubię od czasu do czasu nieoczekiwane zmiany. Spontaniczne wyjazdy, porywanie się na nowe projekty (kiedy wszyscy pukają się w czoło), nieplanowane wcześniej podróże ( te małe i duże). Wtedy chwytam odświeżający wiatr w żagle i ładują mi się akumulatory. Ubywa mi przy okazji ze dwadzieścia lat w zamian  przybywa, nie wiadomo skąd, kondycji ( z którą ostatnio kiepsko)
...bo pomimo, że z natury jestem domatorką i spokojne życie sprawia mi przyjemność, to od czasu do czasu, lubię zaszaleć ;) I nic na to nie poradzę ;)
   Wakacje miałam już zaplanowane. Czekał mnie tylko kilkudniowy wyjazd do stolicy w celu nacieszenia się starszakami i tym najmłodszym Skarbeczkiem ;) oraz mały wypad na sabacik nad jezioro Białe. Potem już cały sierpień miałam spędzić pracowicie pomiędzy pracownią a zmaganiem się z naszymi ugorami. Lista obowiązków i nowych projektów pękała w szwach... martwił tylko upierdliwy ból ręki, nadwyrężonej podczas walki z chwaściorami.  Jak ja sobie z tym wszystkim poradzę? Ano, jak zwykle ;) -odpowiadałam sobie wzdychając ciężko, bo wiem przecież, że życie to nie bajka...
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie spadła mi gwiazdka z nieba :)
Odys rzucił niewinnym pytaniem: -"...a może byś przyjechała?... chciałabyś?..."  ...więc ja bez zastanowienia z rozciągniętym bananem od ucha do ucha odśpiewałam mu "chciałabym, chciała..." :)))
Potem zaraz zaczęły się dobijać rozsądne wątpliwości... no bo.... (nazbierało się tych kilka "bo")
 Nie miały jednak szans mnie przekonać. Już byłam nakręcona i gorączkowo szukałam jakichś najbliższych, wolnych lotów do Bukaresztu. Spakowana właściwie byłam. Nie zupełnie tematycznie, ale co tam!
 I wylądowałyśmy z Kasią w piękną, rozgwieżdżoną noc w rumuńskiej stolicy.


  Od Odysa wciąż dzieliło nas jakieś 250km. Ku naszej radości  czekał na nas samochód (Odys zadbał :) ), i o świcie byłyśmy na miejscu. W Mangalii, niewielkim mieście nad Morzem Czarnym, niedaleko granicy z Bułgarią.
To typowe kąpielisko morskie i uzdrowisko nastawione na lecznictwo balneologiczne. Również to port morski i stocznia (fakty istotne dla Odysa)
Miasto pamięta czasy świetności Cesarstwa Bizantyjskiego.
Hotel, w którym mieszkamy jest zbudowany na ruinach budowli z tamtych czasów. Wykopaliska są wyeksponowane a nieruszone  fragmenty autentycznych ruin z IV w.n.e we współczesnym budynku dają niezwykły klimat.



Tuż, za rogiem w swoje progi zaprasza meczet. Buciki z nóg i obcujemy z nieznaną nam kulturą.


Niezaprzeczalną zaletą tego hotelu jest jego położenie. Przy samej plaży. Więc nie trudno korzystać z jej uroków. A słońca tu  zdecydowanie nie brakuje.


Wieczorami przesiadujemy w okolicznych knajpkach. Szczególnie do jednej ciągniemy zmagnetyzowani czystym brzmieniem ludowych pieśni. Muzyka rzewna, nostalgiczna ale czasem skoczna -nogi pod stołem podskakują, nie bacząc na lenistwo czterech liter ;).  W klimatach przypomina mi płytę Kayah nagraną z Goranem Bregoviciem.



A wracając do tematu knajpek. Jako amatorka kaszy kukurydzianej objadam się polentą i mamałygą do woli.  Dla urozmaicenia jakieś sałatki, rodzime wino... i pełnia szczęścia dla mojego podniebienia.


I muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o moim słodkim odkryciu kulinarnym. Kurtos kalacs. Mówię Wam -miód w gębie. Przyciągnęło naszą uwagę zniewalającym zapachem i... procesem powstawania. Smak nie zawiódł :)



Ten osobliwy rodzaj ciasta drożdżowego pochodzi z Transylwanii.  Wałeczki ciasta nawijane są na metalowe walce i pieczone na żarze, przypominającym grill. Z wierzchu przyjemnie chrupiące przez karmelizowany cukier i różnorodne posypki (orzechy, cynamon, sezam), od wewnątrz mięciutkie, niezwykle delikatne.  Najsmaczniejsze jeszcze ciepłe. Już teraz wiem, że będę tęsknić za tym smakiem.


I wracamy odetchnąć na plażę. Ciągnie się właściwie nieprzerwanie prze kilka bardzo oryginalnych z nazwy miejscowości : Saturn, Venus, Cap Aurora,  Jupiter, Neptun, Olimp. Spacerować można do woli i znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce. W tłoku, gdzie leżak przy leżaku albo w bardziej cichych zakątkach.



Ufff!!! Napracowałam się nad tymi kolażowymi pocztówkami. Przyznaję, że są to moje początki i nie spodziewałam się, że z tym tyle roboty.
A na koniec, dla odmiany parę "normalnych" fotek.






I pomyśleć... że już za parę dni wrócę do swojej rzeczywistości. Do napiętych planów... i mam nadzieję, w końcu regularnych sesji przy komputerze ;)
Tymczasem wszystkim, którzy zaglądają do mnie przesyłam gorące pozdrowienia z bezchmurnej i gorącej Mangalii :))