niedziela, 20 listopada 2011

Dziś w roli głównej ...miś

Zbliża się misiowe święto :)
25 listopada to Dzień Pluszowego Misia.
W mojej pracowni powstały kolejne. Co prawda nie pluszowe...
...i od razu pomaszerowały do pokoju Kasi.


To moje autorskie projekty. Najwięcej zabawy mam przy tworzeniu wykrojów pyszczków.  Ich modelowanie to niezwykle pasjonujące zajęcie :)



 Do ostatniego zdjęcia wkręcił się niepostrzeżenie flanelowy misiu-Zdzisiu. To historyczny egzemplarz. Pierwszy miś popełniony przeze mnie :)
I znowu mam ochotę bawić się więcej i więcej...
...a czasu na zabawę brak, bo priorytety, bo święta idą, bo...


FABRYKA MISIÓW  z okazji święta tych nieocenionych towarzyszy dzieciństwa, po raz trzeci organizuje sympatyczną zabawę.

Jeszcze jest trochę czasu, aby się do niej dołączyć.


Ja swojego misia nie jestem w stanie odkurzyć. Tak naprawdę nigdy nie miałam swojego osobistego. Tak jakoś się złożyło... Misia miałyśmy na spółkę ;) z siostrami. W sumie z tej przyczyny był wybawiony na 300% i pamiętam, że był nieźle sfatygowany... i pamiętam, że miał króciutkie futerko miodowego koloru. To on był naszym najdzielniejszym pacjentem, który bez słowa znosił wszystkie zabiegi troskliwych pielęgniarek w warkoczykach. Uwielbiałam aplikować mu zastrzyki... taką szklaną jeszcze strzykawką. Całkiem prawdziwą ;) Wypchany jakimś siankiem, absorbował wiele dawek tajemnych płynów.  W końcu jednak następowało przegięcie... i misiu zaczynał ...kapać. Lądował wtedy na sznurze i przyczepiony klamerkami do bielizny za uszy, dyndał sobie cały dzień w promieniach słońcach, owiewany wiatrem...aż komisja lekarska uznała, że wysechł całkowicie i może powrócić na łóżko szpitalne i znowu nastawiać swoją dzielną dupkę i łapki do kłucia pokrzywionymi igłami. Cóż, 40 lat temu jednorazówek nie było ;) a w naszym warkoczykowym szpitalu sprzęt medyczny był wykorzystywany do cna ;)


Dla odmiany moja Kasia ma misiów całą armię... ale jednego najukochańszego -Tadeusza vel Teddy


Czekał na nią pod choinką w 2002 roku ... i od tego czasu wiernie towarzyszył jej niemal na każdym kroku. Zabierany we wszystkie podróże. Zaliczył m.in. 4 rejsy statkiem do Ameryki Płd, więc cieszy się niezwykłym poważaniem na półce wśród całej armii ;)) misiów. Kiedy nikt z ludziów ;) nie słucha,  snuje morskie opowieści swoim licznym kuzynom. Żaden mu nie "przygula" ;)
To on wyglądał cierpliwie lądu na horyzoncie... a na wachcie dawał komendę do maszyny "CAŁA NAPRZÓD"


...to on usypiał w koi Małą Księżniczkę i pocieszał ją w jej małych smuteczkach...


...i zapewne zostanie najlepszym przyjacielem dzieciństwa tej małej już kobietki ;)
A że jest urodzonym obieżyświatem i podróże ma we krwi to często można przyłapać go na planowaniu nowych wojaży... i nie ważne, że większość z nich to takie typowe... "palcem po mapie"...


Pozdrawiam Wszystkich moich gości serdecznie i zachęcam do wspomnień i odkurzenia swoich misiów :)

czwartek, 10 listopada 2011

Wariacje na temat stołu


 ...kiedyś dumnie stał w salonie. Zakupiony w ciężkich czasach, kiedy nawet meble nabywało się "spod lady". Często takie zakupy okazywały się tzw "kotem w worku" ...a mimo to człek się cieszył i nie w głowie były reklamacje, bo przecież lepszy rydz niż nic...
Najbardziej denerwowały mnie nogi. Nie dość, że zbyt chude (o przekroju prostokąta) , to jeszcze zamontowane z charakterystyczną socjalistyczną precyzją. Dwie w poprzek a dwie wzdłuż.

Dawało to efekt kulawości jakiejś... ale cóż...
W końcu doczekaliśmy się jego dymisji ;) ... i zdegradowany został do roli stołu pracownianego.
I tam dostał w kość :)) Nie miałam dla niego litości i zupełnie nie przejmowałam się chlapiąc obficie farbą i lakierem przy decoupagowych poczynaniach. Biedaczek dzielnie to znosił.


...aż zrobiło mi się go tak zwyczajnie szkoda i postanowiłam zrobić mu plastykę. Zwykły lifting w jego przypadku nie dałby zadowalających efektów.
Zaczęłam od trywialnego czyszczenia...


Spod czarnej farby wyszła na światło dzienne skóra właściwa. Rysunek słoi podkreślały resztki farby. Spodobał mi się ten efekt i postanowiłam, że pozostanie ostatecznym.
I przyszła kolej na nogi. Chciałam dodać im trochę "ciała" i doprowadzić do przekroju kwadratu.
Zrobiłam stosowne obliczenia i rysunek (daleki od technicznego) ...i udałam z misją do stolarza ze starymi resztkami naszej podłogówki. Musiał przyciąć mi na tzw "grubościówce" elementy potrzebne do mojej wizji. Przy okazji przećwiczyłam swoją siłę przekonywania ;) ...stolarz wykonał zlecenie na poczekaniu.
Mogłam kontynuować swoją garażową radosną twórczość.


Zabawa na całego.  Przy okazji przycinania "kopytek"  pokonałam swój strach i odważyłam się w końcu użyć strasznie głośnej piły, którą zakupiłam kilka lat temu z myślą samodzielnego robienia ramek. Żadnej ramki nie udało mi się zrobić, bo poziom hałasu paraliżował mnie na tyle, że piszczałam równie głośno a oczy same się zaciskały z przerażenia ;) W końcu stół mnie zmotywował i pokonałam swoje strachy z czego  dumna jestem niesłychanie ;) ...nooo, dzielna ze mnie dziewczynka ;)


...i kiedy już po malowaniu pewna byłam, że zwycięsko finiszuję, okazało się, że blat nie chce wrócić na swoje miejsce . Jakiś czeski błąd musiałam zrobić... w końcu znalazłam diablika. Zapomniałam po prostu wyciąć w opasce otwory do przesuwania szyn ruchomego blatu.
Słowo daję, usłyszałam wtedy za plecami chichot tych gości
W końcu to oni mogli się z kogoś pośmiać. To się nazywa sprawiedliwość dziejowa ;)
Dałam im powody do radości  kiedy już w pracowni, piłą do metalu i dłutami rzeźbiłam dziurę w całym ;)) 
Czułam, że jestem już w klubie ...

Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni :)))
Taaadaaam...




I tym sposobem mam w pracowni całkiem nowy stół :)
Brakuje mi jeszcze jakichś "schorowanych" krzesełek, które chętnie wezmę na warsztat ...ale to już melodia dalszej przyszłości, bo tymczasem Odys wraca do swej Itaki i muszę przeistoczyć się w prawdziwą damę... Nie mogę przecież stęsknionego przywitać z młotkiem i piłą w ręce. Jeszcze gotów zrobić w tył zwrot na pięcie ;))
Dobrze się składa... bo akurat dotarła do mnie przesyłka z tkaninami do haftu.
Spocznę więc na swoim szezlongu i z igiełką w dłoni będę z gracją ;) haftować cosik na święta, co przyznacie, jak najbardziej wypada dystyngowanej damie .... :)


Tymczasem pakuję manatki i wybieram się na kilka dni do stolicy, aby stanąć na czele komitetu powitalnego...ale jakie ja mam szanse z Adasiem :/ ... ;))
 Serdecznie Was pozdrawiam i życzę udanego długiego weekendu.
Mój na pewno będzie taki :))))))