sobota, 22 grudnia 2012

Coraz bliżej Święta...

...a ja nic sobie z tego faktu nie robiąc... leżę sobie w najlepsze. A po domu, za dwoje, krząta się Odys :) Co za widok! ;) 
Okazuje się, że i po 30 wspólnych latach wciąż potrafi mnie zadziwiać. Nooo, nie poznaję mojego Pana i Władcy ;) ...a najbardziej rozczulają mnie jego poczynania w kuchni. Zawsze stronił od niej jak najdalej. Jego umiejętności kończyły się na jajecznicy, ugotowaniu ziemniaków i usmażeniu schabowego (często bez panierki, bo zapomniał) Na tym koniec. Duma mnie rozpierała kiedy przejął na siebie obowiązek pieczenia naszego chleba powszedniego. Ale kto zna ten przepis to wie, że to żadna filozofia ;)   Mimo moich, zdawałoby się wielu chitrych,  prób wrobienia go w tę działkę musiałam poddać się w końcu i uwierzyć w jego zapewnienia, że On do kuchni to na pewno nie jest stworzony. 
Tymczasem od kilku dni chłopa swego nie poznaję. Z kuchni prawie nie wychodzi. Postanowił sobie zafundować przygodę życia i samodzielnie przygotować świąteczne jadło. No koniec  świata! ( a jednak miał miejsce w moim domu ;))
I na poważnie postanowił wziąć byka za rogi, bo wszystkich chętnych nieść mu pomoc goni z obecnego swojego królestwa, wymachując czym ma pod ręką z szerokiego wachlarza kuchennych narzędzi ;)  Bawi na całego co i rusz wykonując telefon do przyjaciela (znaczy się do mnie) co teraz ma wrzucić do garnka. I rozbawia mnie pytaniami typu: a jak wygląda kasza perłowa (akurat krupnik gotował) A zaczęło się od tradycyjnej pomidorówki, na którą miałam wielką ochotę po kateringowym smętnym szpitalnym jedzeniu. 
Mówię Wam, kolejny ukryty talent wyszedł z tego mojego Wilka Morskiego ;) Poradził sobie i z bigosem świątecznym i schabowymi trójkątami nadziewanymi żurawiną, które zaserwuje na świąteczny obiad. 
Do tematu ciasteczek, które w naszym domu chyba najbardziej są oczekiwane, podchodził jak do jeża. W końcu się odważył i poszedł za ciosem, zaliczając cały zestaw ;).   A ja każdorazowo oczy przecierałam ze zdziwienia, kiedy do kolejnej kawusi kolejne ciasteczka do degustacji serwował  mi mój dobrodziej. A że stara to prawda, iż przez żołądek do serca najkrótsza droga prowadzi, to nie miałam wyjścia i ...znowu się w nim zakochałam ;) na zabój ;) i śmieję się po cichutku, że w sumie to warto było dać się pociąć dla takich atrakcji ;)) ...więc tym bardziej nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.
Kasia też korzysta z uroków unieruchomienia mamusi. W końcu w 100% samodzielnie będzie mogła ustroić choinkę i dekorować dom. Normalnie zawsze musiałam wtrącić swoje 5 groszy i konczyło się zwykle na tym, że ostatni szlif i chrakter wystroju to ja nadawałam. W tym roku zapowiedziałam: róbta co chceta, dając mojej małej (upsss, no właściwie całkiem już dużej) artystce całkowicie wolną rękę w działaniach.
Będziemy mieć więc wyjątkowe Święta. Już nie mogę się doczekać ;)




Tymczasem posiłkując się fotografią zeszłorocznej choinki ( bo tegoroczna będzie strojona tradycyjne dopiero jutro)  chciałabym już dzisiaj złożyć wszystkim Wam, odwiedzających moje wirtualne atelier, życzenia  świąteczne.
Pięknie przeżytych Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam.
Niech atmosfera wigilijnego stołu odkryje na nowo dobro w każdym z nas. 
Otwórzmy się z wrażliwością dziecka na magię tych Świąt i niech ich magiczne ciepło wystarczy nam na wszystkie zwykłe dni. 


Czas okołoświąteczny, to szczególnie dobry czas na dzielenie się dobrem. Zbliżający się koniec roku często skłania nas do postanowień noworocznych a wcześniej bilansowania całego roku. Sumujemy plusy z minusami. Może komuś w rubryce "dobre uczynki" pozostało trochę wolnego miejsca??? 
Tak niewiele trzeba, żeby dołączyć się do wielkiego dzieła i dołożyć swoją małą cegiełkę potrzebującej  naszej pomocy maleńkiej Antosi Wieczorek.


Jej historię poznacie na jej stronie klik
Każda złotówka się liczy... bo przecież ziarnko do ziarnka ...  Będę szczęśliwa, jeśli mój apel przyczyni się chociażby do kilku dodatkowych ziarenek, które w sumie uchronią małą Antosię przed amputacją nóżek.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie  ...już prawie świątecznie :)

wtorek, 18 grudnia 2012

Bombki z bałaganu wygrzebane.

U mnie bez zmian. Nuda. Leżę (...)
 I powoli mam tego zajęcia po dziurki w nosie. Dacie wiarę, że to jest męczące? A już najbardziej chyba dla moich biednych czterech liter. Auuuć!!!!! 
Nic to... przecież ten najgorszy pierwszy miesiąc kiedyś musi minąć...
Korzystając z nadmiaru wolnego czasu wpadłam na pomysł, że to świetna okazja abym się zabrała za porządki w moich komputerowych bałaganach, za co zabierałam się od kilku lat i jakoś zabrać się nie mogłam.  A bałaganu narobiłam, że aż strach ... 
Zakasałam więc rękawy i otworzyłam wrota mej stajni Augiasza ;) 
I tym sposobem mogę powiedzieć, że jednak zabrałam się za jakieś przedświąteczne porządki  ...a więc jednak tradycji stało się zadość ;)
Przy okazji odnalazłam stare, bo ubiegłoroczne fotki moich bombkowych poczynań. 
Nie udało mi się pokazać ich wówczas. Miałam taki zamiar, bo zdjęcia zrobiłam, ale ... W końcu zupełnie o nich zapomniałam. 
Dzisiaj na nie trafiłam i stwierdziłam, że czas pokazać je światu ;) 
Tym sposobem, pomimo mojego unieruchomienia i na moim blogu zapanuje świąteczny klimat. To chyba nie szkodzi, że chwalę się po roku. Można uznać, że nabrały w końcu mocy urzędowej ;)


Właśnie rok temu wpadłam na pomysł, aby co niektóre bombki na trwałe datować rokiem powstania. 
Uznałam, że to świetny sposób zapisu sentymentalnego. 
I tak powstało trochę bombideł z rokiem 2011, zatrzymujących klimat "tamtych" świąt ;)



Nie byłabym sobą jakbym nie zrobiła jakiegoś "kompleciku"  Po prostu lubię tak.  I tak postała seria aniołkowych sopelków.




i na koniec komplecik zimowych dziewczynek 



Pozdrowienia leniwe przesyłam i ...dalej ofiarnie odpoczywam za wszystkich pracujących ;)

sobota, 15 grudnia 2012

Moje przedświąteczne NICnierobienie...

...to się porobiło. 
Przecież grudzień w rozkwicie. Każdy dzień zbliża nas  do Świąt Bożego Narodzenia.  A co za tym idzie... temperatura przygotowań, do tych wyczekiwanych przez wszystkich dni, wzrasta w postępie geometrycznym. 
A ja???... a ja leżę i leżę i leżę i... nie robię NIC. Kompletnie nic!!! Dziwny to dla mnie stan. ...szczególnie przed świętami.

                                                                                                         

Cóż, ... ŻYCIE...niespodzianie napisało mi scenariusz, który nijak nie korelował z moim autorskim ;). 
I jak w takich przypadkach zwykle bywa, nie moja wersja wygrała... więc nie krzątam się tym razem ochoczo po domu robiąc świąteczne porządki, nie piekę moich tradycyjnych ciasteczek, pierniczków, a w mojej pracowni dziwny jak na ten czas bezruch i głucha cisza.
I nie dzieje się nic. :/ ...bo przejechał po mnie czołg (...) Tak przynajmniej się czuję.
Właśnie wróciłam do domu, z dobrze już znanego mi oddziału ortopedii po wymianie kolejnego "bioderka".
 Miałam wątpliwą przyjemność odczuć na "własnej skórze" zawirowania w naszym osobliwym NFZ...ale i budującą tak bardzo życzliwość i dobroć osób niby zupełnie mi obcych, a jednak paradoksalnie bliskich :)
Dużo by opowiadać...
a więc wróciłam do domu na czterech nogach i cieszę się wygodą swojego łóżka, na które jestem skazana przez najbliższe tygodnie. I to na dodatek w pozycji horyzontalnej - brrrrrrr!!!!!!
   W "przerwach" będę na nowo uczyć się chodzić i oswajać z moim nowym podzespołem ;)
Na szczęście wiem czym to pachnie ( cztery lata temu zaliczyłam taki sam zabieg) Nie jestem więc już tak przerażona swoim stanem, bo już przerabiałam nieraz tą prawdę, że żeby było lepiej, to czasem musi być gorzej... i to  czasem dużo gorzej ;/
Uzbrajam się więc w cierpliwość i pokorę... bo przecież będzie lepiej :)
a jeszcze tak niedawno rozpierającą mnie energię przygotowań przedświątecznych zawiązuję na supełek (coby się nie rozproszyła) i odkładam na półkę. Jak nic przyda mi się ...za rok ;) na wyjątkowe Święta :)) 
... ale, ale... te też zapewne będą wyjątkowe ... no przecież ;)  


sobota, 27 października 2012

Misie przypomniały mi się...


...blady strach padł na mnie. 
Jutro ze swojej morskiej włóczęgi wraca Odys! Właśnie przesiadł się w Singapurze ze statku morskiego na powietrzny i ze średnią prędkością 840km/h zbliża się do ogniska domowego.
 No pewnie, że się cieszę :)) ...bo kto by się nie cieszył w takich okolicznościach. ...ale moją radość właśnie zmąciła niepokojąca refleksja... 
Otóż, jak świat światem szanująca się Penelopa podczas, gdy jej oblubieniec ;) przemierzał morza i oceany, z wielkim poświęceniem oddawała się robótkom ręcznym. Nie mogło być inaczej ... więc i ja do tej zasady stosowałam się od zawsze. Dzięki temu na własnej skórze przekonałam się, że to jest świetne panaceum na rozłąkę. ...bo jak człowiek znajdzie sobie robotę (najlepiej pasjonującą), to i do głowy jakoś głupie myśli nie przychodzą ;) , a i czas szybciej mija. Nooo, same zalety.
Tradycją więc się stało, że zawsze w okresach słomianego wdowieństwa, mimo, że cały dom (a czasem i dwa) miałam na swojej głowie i zdrowie liche, to jakimś cudem udawało mi się wykrzesać z siebie odpowiednią dawkę energii, by przeprowadzać wciąż nowe metamorfozy w domu, a to meble przemalowałam, które dodatkowo koniecznie musiałam poprzestawiać, a to w tapicera się bawiłam, w projektanta, tradycyjnie chociaż z "jedną" ścianę musiałam przemalować, bo dotychczasowego koloru już zdzierżyć nie mogłam ;)...o intensywniejszej niż zwykle produkcji w zaciszu mojej pracowni nie wspomnę :) 
Realizowałam czasem całkiem szalone pomysły i miałam wielką frajdę, już na samo wyobrażenie jak zareaguje na to wszystko Odys. 
Tymczasem dzisiaj zrobiłam sobie "rachunek sumienia"  z robótek ręcznych za ostatnie 4 miesiące i (jak na wstępie) blady strach padł na mnie, bo się okazało, że tym razem żadnymi nowościami nie mogę się pochwalić. Nic kompletnie nie powstało w mojej pracowni. To już całkowita degrengolada :/ 
Pracownia pokryła się kurzem... z blogiem nie lepiej...i gdzieś obok ja, spowita w marazmie jakimś, nie mająca na nic sił, ani ochoty... normalnie wstyd!!! No i jak ja się pokażę mojemu włóczykijowi na oczy?!...
I postanowiłam to zmienić. Tu i teraz!
Nie bacząc na późną porę zasiadłam do komputera i na dobry początek pościągam pajęczyny z mojego bloga, bo przecież w pracowni raczej nie mam szans nic sensownego stworzyć tak ad hoc.
...ale przecież do nowego posta potrzebny jest jakiś temat... hmmm... więc przypomniały mi się misie ;)
Kolejne, które wyszły spod mojej igły jakieś pół roku temu i wybyły już z domu w siną dal... a czasu na ich przedstawienie w wirtualnym świecie najzwyklej nie znalazłam.
Teraz spadły mi jak z nieba ;)
Szybciutko więc przedstawiam, tym razem bezimiennych anonimów. Ona i On.
Ona:

 i On:

...i tym sposobem zgłaszam swą obecność w blogowym świecie. Mam nadzieję, że to nie będzie słomiany zapał i teraz, dla odmiany ;) będę ze zdwojoną energią ( no może bez przesady z tą zdwojoną ;) ) dłubać coś w pracowni.
A teraz uciekam pod kołderkę zaliczyć trochę snu. Niebawem będzie świtać. Dyć nie mogę witać Odysa  z oczami na zapałkę. 
Jeszcze zdążę się doprowadzić do porządku jakiegoś, bo nie mam zamiaru spędzić dzisiejszego wieczoru tak (patrz fotka niżej)


Udanego weekendu Wam życzę... mój z pewnością taki będzie.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Tak wiele szczęścia...

I znowu się zakochałam... bo kolejny facet poruszył najczulsze struny w moim sercu.
Oto mały Krzyś :) , który uczynił mnie babcią do potęgi drugiej ;)


Ta mała kruszynka to owoc miłości Tomka i Agaty
...no bo jak długo można iść przez życie tylko we dwoje? -zastanawialiśmy się cichutko z Odysem
 W końcu się doczekaliśmy i teraz ten obrazek wyjątkowo nas cieszy i rozczula.


 Tak wiele szczęścia w tak małej kruszynce się mieści. 
Kolejny raz zatrzymuję się i delektuję bezmiarem, mocą i pięknem cudu narodzin. A kiedy tulę w swych ramionach tego maleńkiego człowieczka, to pragnę dla niego jak najlepszego życia.
Niech droga którą przyjdzie mu kroczyć będzie długa i piękna... rozświetlona miłością i prawymi wartościami które przekażą mu rodzice i wszyscy którzy już tak bardzo go kochają.
Niech śmiało odkrywa świat ( w końcu to Krzysztof)  i czerpie z niego to co najlepsze i najpiękniejsze.


...a babcia ze sklejki wycięła literki... z wielkim rogalem na twarzy wymalowała paseczki, kropeczki... potem niebieską nitkę nawlekła i uszyła dla swojego Skarba becik podszyty miłością :) ... i to zapewne nie ostatnie jej "słowo" ;)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Zabiorę Was... właśnie Tam :)

...tam, skąd niedawno wróciłam. 


Kraina Wielkich Jezior. Kto tam był choć raz, to wie, że to magiczne miejsce, i zawsze chce się tam wracać.
Od naszego ostatniego razu minęło niespodziewanie dużo czasu. Trudno było mi uwierzyć, że to już 10 lat! ech, Świecie Nasz, nie pędź tak...
Wybraliśmy sie więc w końcu na żagle, tym razem w okrojonym składzie załogowym, bo już nie w kwintecie. Ale przekonaliśmy się, że tercet... (taki tercet!) równie dobrze się sprawdza na mazurskich szlakach... a ile luzów w kabinie! ;)
Kto więc chętny...zapraszam w rejs... tym razem już tylko sentymentalny...
I uprzedzam, będzie dużo zdjęć, bo nie potrafiłam utrzymać się w ryzach. Pomimo kilku selekcji, pakowania zdjęć w kolaże... ich ostateczna ilość mnie samą przyprawiła o lekki zawrót głowy. Ale mówi się trudno i jedzie po bandzie ;)
Mam nadzieję, że kto lubi ten temat i klimaty, z przyjemnością "popłynie" ze mną posłuchać jak wiatr na wantach gra, bo coby nie mówić, to tylko ten, "kto kocha wiatr, wie jak jest, kiedy już z oczu nam ginie brzeg..." :))






Czasem wpadli do nas goście :)


Wróćmy na jeziora...
























...aż się boję pytać kto z Was dopłynął ze mną do końcowego portu.  Czy wiele odnotowaliśmy strat w ludziach, którzy mając już powyżej kokard tych mazurskich widoczków, wyskoczyli za burtę?  ;) Uppsss... Wiem, wiem, tak się nie robi... Trzeba znać granice przyzwoitości ;) ... chyba, że się idzie na całość, niemalże po bandzie, bo... "czasami człowiek musi, inaczej się udusi, uuu..."  ;))

Pozdrawiam Was serdecznie

Wasza Penelopa