wtorek, 30 marca 2010

Moja Pascha. Musicie uwierzyć na słowo...

...bo nie zamieszczę żadnego zdjęcia, co to porusza odpowiednie struny wyobraźni uruchaniające nadprodukcję ślinianek.

Pascha w moim domu to rytuał. Nie ma opcji, żeby delektować się nią poza świętami  Wielkiej Nocy.
Kręcimy ją zawsze w Wielką Sobotę,  dlatego nie mogę dzisiaj zamieścić żadnej fotorelacji, żeby zachęcić Was do wypróbowania mojego przepisu. Musicie uwierzyć mi na słowo ...pisane ;)
Mogę jedynie zapewnić Was, że każdy kto jej spróbuje,wychwala jej smak pod niebiosa. Nic dziwnego, to prawdziwe niebo w gębie :))
Do jej przyrządzenia potrzebna jest makutra i tradycyjny wałek.


Praktycznie te atrybuty dawnych cukierników używam jedynie raz do roku. Do ukręcenia paschy właśnie.
A jeszcze pamiętam jak w kuchni mojej mamy,specjalistki od ciast, podobne naczynie używane było na okrągło. Praktycznie wszystkie ciasta były kręcone ręcznie, a na koniec z namaszczeniem oblizywałyśmy z siostrami wałek i paluchami sczyszczałyśmy makutrę :)  Mama ostrzegała nas, żeby wałek zostawić w spokoju, bo łysych mężów mieć będziemy. Eeeetam ;) komu wtedy w głowie była czupryna jakiegoś męża ??? :)
Wróćmy do paschy i przepisu na nią.
oto składniki:

* 2 l mleka (najlepiej prosto od krowy, ale ja z powodzeniem używam pasteryzowanego w butelkach 3,2 %)
* 1/2 l śmietany kwaśnej
* 6 jaj (dużych)

* 30 dag masła
* 30 dag cukru pudru

* 15 dag rodzynek (namoczonych)
* 15 dag orzechów włoskich (posiekanych średnio grubo)
* 15 dag fig pokrojonych

I nie mogę zapomnieć o najważniejszym "składniku" ;)  Do ukręcenia paschy niezbędny jest prawdziwy mężczyzna! Najlepiej jeśli jest kochany i mocno kochający ;))  Taki się będzie naprawdę starał ... a i poflirtować w trakcie żmudnego kręcenia można sobie do woli.
hmm hmm ...Przejdźmy jednak do konkretów ;)

piątkowy wieczór:
- śmietanę z jajami zmieszac mikserem i wlac do gotującego się mleka. Zostawic na minimalnym "ogniu" do czasu aż zważy się twarożek (5-10 min powinno wystarczyć)
- przelac na gęste sito i wystudzic (twarożek robię w piątek, by przez noc dobrze odsączył się. Należy jednak przykryc sito jakąś pokrywką, żeby z kolei przez noc nie podsechł  z wierzchu)
- serwatki (płyn pozostały po odcedzenieu twarożku) nie wylewac w całości (patrz pod koniec przepisu #)

sobotni ranek:
- masło utrzec dokładnie z cukrem pudrem w makutrze (wałkiem drewnianym! ) ucierać aż uzyska się gładką masę bez żadnych grudek. Już na tym etapie poznać prawdziwego mężczyznę ;)
- cały czas ucierając dodawac stopniowo po łyżce twarożku. Kolejną łyżkę dodajemy dopiero w momencie kiedy poprzednia jest doskonale roztatra (bardzo ważne!)  ... tym sposobem rozcieramy cały twarożek
- na koniec dodać bakalie i wymieszać, tym razem w miarę delikatnie.

- w serwatce (#) zamoczyc czystą, wyparzoną ściereczkę. delikatnie odcisnąc nadmiar serwatki i wyścielic miskę/ naczynie , następnie przekładamy paschę do tej miski i z wierzchu zakrywamy wystającymi narożnikami tej ściereczki
- wstawiamy  do lodówki

- W niedzielę rano wykładamy paschę na paterę/ docelowy talerz i ozdabiamy skromnie (żeby trudno się nie kroiło) bakaliami

SMACZNEGO!!! :)

Podejrzewam, że za pierwszym razem Wasi kochani asystenci mogą marudzić, że nie trzeba wcale tak dokładnie ...ale zapewniam Was, że kiedy spróbują ten smakołyk będą dumni z siebie ;)
Ostrzegam, nieprzywykłym do pracy fizycznej, takim co to w pocie czoła pracują najczęściej przy komputerze mogą przydarzyć się pęcherze od wałka. W takim wypadku należą się wyjątkowe wyrazy uznania ;)  i dodatkowa porcja poza kolejką ;))

Od naczynia, które użyjemy do wykładania gotowej masy zależec będzie końcowy wygląd paschy. Najbardziej tradycyjną formą jest tzw kopczyk i najlepiej "wychodzi" z popularnej miseczki.
Można też użyc innych, bardziej wymyślnych naczyń albo chociażby foremki keksowej.

A na koniec,żeby jednak trochę koloru dodać do tego posta, pokażę trochę odgrzewanych kotletów moje  drewniane jajka ozdabiane techniką decoupage w poprzednich latach








Wszystkim Wam pięknie dziękuję za odwiedziny... a jeszcze piękniej za pozostawiony po sobie ślad w postaci komentarzy.
...i radosnych przygotowań do Świąt życzę... i żeby pozostało nam trochę czasu na wyciszenie i refleksje nad istotą tych Dni i jednej Wielkiej Nocy.

poniedziałek, 29 marca 2010

Losowanie marcowe i apel o wakacje szyfrowe


 Zgodnie z zapowiedzią losowanie marcowego candy odbyło się nieco wcześniej. A wszystko dlatego, że słodkości są typowo wielkanocne i chciałabym aby zdążyły dotrzeć do osoby wylosowanej jeszcze przed świętami. A wiadomo jak działa poczta w tym okresie. Gdy minęła północ rozpoczęłam procedury związane z losowaniem. Na początek wybierałam post, którego komentarze będą brać udział w losowaniu głównym. Tym razem w konkury stanęło 7 wpisów. Szczęśliwym okazał się ten pierwszy.


Zmarszczyłam lekko brwi, bo czekało mnie troche roboty z losami do kolejnej tury. Pierwszy post miał najwięcej komentarzy. Na przyszłość chyba muszę skorzystać z jakichś technologicznych rozwiązań, bo czasu mi to trochę zajęło.

 Za sierotkę musiałam robić sama. Zamieszałam w maszynie losującej i zanurkowałam moimi łapkami.
Szczęśliwym losem okazał się ten z podpisem .... " ATI "


Moje gratulacje!  :)
W związku z powyższym proszę Ati o możliwie szybki kontakt ze mną za pomocą mojego maila myszasul@gmail.com  i podanie mi adresu dokąd ma polecieć moja biała gęś ze swym jajem.

Marcowe candy za nami. Niebawem kwiecień,więc kolejna zabawa ze słodkościami w roli głównej ;)

                            --------------------------------------------

...a teraz biorę na warsztat drugi temat.
Myślę, że wiele z nas (jak nie większość) odetchnęła z ulgą po akcji spontanicznie rozszerzonej na szeroką skalę a dotyczącą wyróżnień. Cieszę się, że dołożyłam swoje 5 groszy do tej sprawy.
Szalejące znaczki wyróżnieniowe jakby przystopowały. I dobrze, bo ich ilość zaprzeczała całej idei wyróżnień.
Idąc za ciosem nieśmiało poruszę kolejny temat. Myślę, że gdy znajdzie dobry odbiór to znowu będziemy mieć okazję do odetchnięcia z ulgą.
A tematem jest "Weryfikacja obrazkowa dla komentarzy"
Zaznaczam, że to nie ja wpadłam na pomysł aby wytoczyć walkę tym uprzykrzającym nam życie skomplikowanym szyfrom,które musimy każdorazowo wpisywać na wielu blogach, żeby nasz komentarz został przyjęty.
Z takim apelem spotkałam się u jednej z naszych blogowych koleżanek. O ile pamiętam Ona również powoływała się na wcześniejszego pomysłodawcę tej akcji. Niestety dzisiaj nie mam zielonego pojęcia która z dziewczyn "przekonała" mnie. Próbowałam przeprowadzić śledztwo ale się poddałam.
 W każdym razie wtedy zlikwidowałam na swoim blogu te "kłody" dla komentujących.
Weryfikacja obrazkowa (te dziwne tajemnicze słówka) ma spełniać rolę zapory przed spamami.
Wiadomo, nikt nie lubi spamów...ale chyba też dla nikogo nie jest przyjemnością wypisywać te szyfry.
Dla mnie jest to mordęga. Wielokrotnie zdarza mi się, że niedokładnie przeliteruję szyfr (starość nie radość)  i wtedy zgrzytam zębami albo co gorsza rzucam nieparlamentarnym słowem, bo muszę procedurę powtarzać od nowa. Jeszcze pół biedy jak zabierając się do napisania komentarza widzę już te głupkowate literki. Mam czas aby się z nimi pogodzić ;)
Gorzej, jak podstrona z ramką do wpisania komentarzy jest "czysta".  Wpisuję komentarz, klikam "wyślij" i kiedy juz chcę opuścić danego bloga, chochlik  wyskakuje znienacka i szczerząc do mnie złośliwy uśmieszek każe mi wypisywać te durne literki. ://

Wielokrotnie zdarza mi się, że jestem szybsza od tego wredoty. Opuszczam bloga ...a potem dziwię się dlaczego mój komentarz nie został opublikowany - przecież na pewno pisałam!

...więc kiedy odczytałam na którymś z blogów apel o usunięcie tej weryfikacji obrazkowej postanowiłam ułatwić życie moim komentatorom. Po prostu sięgnęłam do jednej z moich maksym " nie rób drugiemu co tobie nie miłe" ;) Jeżeli mnie wkurzają te szyfry to nie będę fundować ich dla innych.
Wyłączyłam więc na próbę tą niewygodną opcję. Założyłam, że jeśli zaleją mnie spamy to  zawsze mogę wrócić do nich.
Minął już chyba miesiąc i przez ten okres doszły do mnie chyba ze cztery spamy. Usunąć je to małe miki. Robi się to o wiele szybciej niż wpisanie jednego szyfru weryfikacji słownej. Dwukrotnie klikam na kosz i po problemie. Dopóki spamy nie będą mnie zalewać w ilościach hurtowych nie zamierzam nic zmieniać w tej kwestii, bo uważam że ważniejszy jest dla mnie komfort osób komentujących.
Moje doświadczenia w tym temacie nie są długie, ale myślę,że jest trochę dziewczyn które od dawna nie torturują komentujących tymi szyframi. Może niech one się wypowiedzą, czy spamy im zatruwają życie?

I mój apel.
Może tak dla próby wyłączymy na jakiś czas np. na 1 miesiąc te "zapory" i przetestujemy jak to się będzie sprawdzać w praktyce.  Myślę, że wszystkim będzie wygodniej i przyjemniej. Żeby akcja przyniosła pomyślny skutek proszę o rozpropagowanie jej na Waszych blogach... oczywiście jeśli podoba Wam się ona.

Żeby pozbyć się weryfikacji słownej należy wejść w "Ustawienia" --> "Komentarze"  i w komentarzach na pytanie  "Pokazać weryfikację obrazkową dla komentarzy?" należy zaznaczyć "NIE"  a na koniec nie zapomnieć kliknąć na pomarańczową ramkę na dole "Zapisz ustawienia"

...a tymczasem uciekam pod kołderkę, bo czeka mnie ciężki dzień. Czasami nie lubię poniedziałków! ;)

piątek, 26 marca 2010

Mój debiut...

Przyznam się, że tak naprawdę to nic mi się nie chce... wpis ten robię tak trochę na siłę... żeby się przywołać do porządku ( a' propos, porządków też nie chce mi się robić -nie chce ale musze, hłe,hłe)
...może to nie jest najlepszy moment na chwalenie się tytułowym debiutem, bo marazm jakiś opętał mnie i nie wiem co mi z tego pisania wyjdzie, ale co tam... piszę, zanim mój internet, jak to mówią hula.
A ja ciągle nie na temat. Chciałam pisać o moim debiucie w temacie bielenia mebli. Ta technika chodziła za mną już od paru lat, ale zabrać się za nią jakoś nie mogłam. Oczywiście meble "przerabiałam" nie raz. Jednak ograniczałam się do przemalowania ich na jednolity, konkretny kolor farbą akrylową. Miałam fazy na czarny, potem na beż, potem znowu na czarny i na popielaty. Cała technika ograniczała się do zmatowienia mebli papierem ściernym przed położeniem dwóch warstw farby. Proste. Ale dające mało satysfakcji. Od kiedy wpadłam po uszy w blogowy labirynt, gdzie królują bielone meble wiedziałam, że już długo czekać nie będę z ugryzieniem tej techniki.
I nadarzyła mi się wymarzona wprost okazja do kucia żelaza póki gorące.
W pewien weekend odwiedziła mnie Małgosia ze swoimi Aniołami :))
Mogło być miło i relaksowo, tak jak na odwiedziny przystało. Ale tak nie było.
Nie było miło... było bardzo miło :)) ... i nie było relaksowo,o nie! Zamiast relaksu zafundowaliśmy sobie niezłą dawkę pracy fizycznej. Relaks pozostał w sferze obiecanek ;)
Po dwóch dniach zakasanych rękawów, jedna szafa z trzech przeznaczonych do liftingu zmieniła swoje oblicze. Na moje szczęście ta największa. Miałam wielką przyjemność podpatrywania Mistrzów (Małgosię i Marka) w akcji. Nieudolnie próbowałam im asystować, ale prawdą jest, że głównym moim zajęciem było trzymanie mojej szczęki w przyzwoitej pozie. Dokładność z jaką podchodzili do każdego etapu budziła we mnie wielki szacunek. Uważałam się za osobę dokładną, ale kiedy zobaczyłam jak wygląda mebel przygotowany prze Marka do bielenia... to przepraszam, gdzie mi do Niego. (Mareczku, chylę czoła!)
Małgosi podejście do tematu też mnie zadziwiało. Niestrudzenie walczyła z niewdzięcznym ratanem,który im zafundowałam. Z pewnością renowacja mebli prawdziwie starych sprawia o wiele więcej przyjemności. Moje takie nie były, a jednak zapał i wysiłek został w nie włożone, jakby były pięknymi antykami.
...i pozostawili mnie moi goście z dwiema szafkami do wybielenia. Przez tydzień podchodziłam do nich jak do jeża, ale wyjścia nie miałam.  Musiałam doprowadzić cały komplet do jednolitego stylu. Zajęło mi to półtora tygodnia. Mój podziw dla Aniołów, którzy mnie nawiedzili rósł z każdym dniem, kiedy samotnie zmierzałam się z oporem moich czereśniowych szafek. Oj, dużo mnie czeka jeszcze treningu, żeby słuchały mnie wszystkie farby i bejce tak, jak to jest w przypadku Małgosi. Niezły by miała kabaret, jakby widziała moje boje z tymi wszystkimi preparatami. A ile niecenzuralnych słówek przemknęło się przez moją mózgownicę, to się nawet nie przyznam ;)
...i tym sposobem zafundowałam metamorfozę w moim domu,tak zupełnie od wejścia. Na dzień dobry :)
Jeszcze wszystko jest niedopieszczone. Czekają do liftingu drzwi, lustro i wieszak. Lampa prosi się o wymianę,bo teraz aż straszy swoim stylem. Ale powolutku mam nadzieję z wszystkim się uporam ...kiedyś ;)
...no to teraz zobaczcie efekty moich zmagań z nową techniką.



Dla porównania mój przedpokój wyglądał do niedawna tak...


...a dzisiaj


...bo ja bardzo lubię zmiany. Co jakiś czas "nosi mnie" i muszę chociaż meble poprzestawiać. Zwykle to robię gdy Odys w morzu. I teraz kolejna niespodzianka go czeka ;) ...ale kiedy napomknęłam mu o tym, to nawet nie chciał zgadywać. Stwierdził, że moje szalone pomysły jedynie konkurują z głębią Oceanów, które przemierza ;) więc po tylu latach (uuuu!!! trochę ich wspólnie zaliczyliśmy) gotowy jest na wszystko :))

Na koniec jeszcze wielkie podziękowania dla Małgosi i jej Aniołów, bo bez niej mój szalony pomysł czekałby jeszcze pewnie długo na realizację, bo nie bardzo wiedziałabym jak ugryźć ten temat.
Małgoś, dziękuję bardzo! ...a poza tym Ty dobrze wiesz co o Tobie myślę :) Czarodziejką jesteś :)) i to nie tylko z powodu dawania przedmiotom drugiego,piękniejszego życia.... :)))

sobota, 20 marca 2010

Jestem szczęściarą.

Jestem szczęściarą ...z wielu powodów :))
W ostatnich dniach doszły nowe. A to za sprawą Małgosi , tej od nisko latających aniołów.
W ogłoszonym przez nią candy miałam wielkie szczęście zostać wylosowaną przez jej niezwykle zdolne łapki :))
...no naprawdę są zdolne :)
Wczoraj przyszła do mnie paczuszka z Gorzowa. Niecierpliwie rozerwane opakowanie ukazało moim oczom wygraną nagrodę


Prawda, że piękna?! Oczy aż mi się zaświeciły z zachwytu. Okazało się, że nie tylko moje oczy, bo szybko znaleźli się pretendenci do tej drogocennej korony ;) Na szczęście nie udało im się tego atrybutu królewskiego nałożyć na swe zielone główki. Pewnie wtedy naszłaby mnie ochota na sprawdzanie,czy czasem na moim parapecie nie stoi jakiś zaklęty królewicz z bajki ;)  ...wtedy dopiero by się porobiło ...
Wróćmy do paczki. Nie spodziewałam się niczego poza tą wyjątkową podusią ...a tymczasem okazało się, że Małgosia chytrze ;) ukryła nadprogramową niespodziankę -dwa przepiękne serca, do których niedawno wzdychałam na jej blogu. 


Małgosiu, jesteś niemożliwa! Dziękuję baaardzo!
...no i co? Czyż nie jestem szczęściarą? :))
Życząc miłej niedzieli pozdrawiam wszystkich serdecznie.


piątek, 19 marca 2010

Przesadziłam.

Zbyt dużo pracuję. Zbyt wiele srok za ogon chwytam. Przeholowałam, kiedy złapałam się na tym,że kolejny raz opędzam się od Kasi powtarzając jak mantrę zwrot : "nie mam czasu"... Niedobrze się dzieje!
...więc wzięłam siebie na dywanik i przemówiłam do rozsądku (jeszcze takowy posiadam).
-Wyluzuj kobieto!
- naprawdę? ... mogę??? :)
- możesz.
-...to kamień z serca!!!   :)))
Ze mną jak z dzieckiem. Nie widzę problemu. Od jutra wyłączam turbo mojego motorka. Przechodzę  na pracę "economic- comfort", której zasadą jest "robota nie zając, nie ucieknie". A niech tam w kącie zgrzyta sobie zębiskami. Na wszytko przyjdzie pora.
Na dobry początek zrobiłam sobie porządek na półce moich priorytetów. Będzie dobrze ;)
Ostatnie tygodnie zakręciłam sobie nieźle. Chciałam koniecznie sprostać wszystkim swoim szalonym planom, zrealizować wszystkie zamówienia... A przecież doba ma tylko 24 godziny pędzące (jak już ustaliłam) w tempie presto, a może nawet prestissimo. Wydawało mi się, że podołam. Ale się myliłam. Na początek zaczęłam zaniedbywać siebie. Cztery godziny snu, wydawały mi się wystarczające. Robota paliła mi się w rękach. Ale i tak nie mogłam się wyrobić. Przesadziłam z małym remoncikiem. Najwidoczniej pozazdrościłam Hani malowideł ściennych, więc zakasałam rękawy i też pokazałam co potrafię ;)


Ładnie??? ;) ...no, nie mogłam jak zwykle się oprzeć. Taka stara, a taka... No i dobrze :))
A kiedy już wystarczająco wyraziłam się na ścianie, zabrałam się za meble. Ale to temat na oddzielny post. Zresztą cały czas się kończą ;)
W międzyczasie wysiadywałam kolejne gęsie jaja (wciąż się lakierują w sile ponad 20 sztuk) i pastwiłam się nad moją biedną, wysłużoną maszyną.
Te dwa osobniki  mają się za mnie wysypiać, kiedy ja nocką ciemną buszuję w necie ;)



Jak widać na powyższym zdjęciu, lepiej od spania wychodzą im pogaduszki.
Naprodukowałam trochę skrzydlatych.


To zaledwie fragmencik stada, które wyfrunęło, zanim zdążyłam chwycić aparat. No nie nadążam...

...a teraz dla odmiany Odys nie pozwala mi skończyć tego posta.  Upomina się o codziennego maila a na dodatek wytyka mi nieprzyzwoitą porę... Nie ma rady. Muszę kończyć, bo przecież ja bardzo przyzwoita jestem  ;) ...a poza tym istnieją PRIORYTETY! :)

ps.-miałam jeszcze zareklamować Hani świeżutki blog dla tych którzy chcieliby zobaczyć inne jej obrazy .
Tą niespodziewaną decyzją córcia zaskoczyła mnie totalnie :)
Siłą rzeczy krótko i zwięźle:
http://haniasitek.blogspot.com/

czwartek, 11 marca 2010

Co mi dziecię zmalowało..

No i mam za swoje.
Zawsze bardzo się dziwiłam problemom wychowawczym co niektórych mamusiek. Mówiąc krótko nie potrafiły ujarzmić swoich pociech, które to niepodzielnie sprawowały rządy nad rodzicami uskuteczniając niezrozumiałe dla mnie zabawy. Chociażby takie bazgranie po ścianach. Gdy przychodziła im ochota, to z wielką fantazją ozdabiały ściany ołówkiem, długopisem, kredkami, czym popadnie i gdzie popadnie. Jakoś nie mogły sobie przyswoić zasady, że rysować można tylko na kartkach papieru.  Papier je najwyraźniej nie kręcił... a mamusie jakoś do tego nie mogły swoje pociechy przekonać. Jedna nawet wyglądała na zadowoloną z takiego stanu rzeczy i rozgłaszała teorię, że jej synek to najwidoczniej przyszły artysta i juz na etapie wczesno- przedszkolnym kreatywność go rozpiera. Byłam zgorszona ... a jej synek jakoś na artystę nie wyrósł ;)
Moje dzieciaczki natomiast nie miały problemów żadnych z zaakceptowaniem papieru do swoich artystycznych poczynań. Jakoś za mało twórcze chyba były, bo nie przyszło im do głowy aby po ścianach bazgrolić. Więc cieszyłam się niezmiernie jak to mam dobrze wychowane potomstwo. Oczywiście moja zasługa ;)
Życie jednak uczy pokory. Minęły beztroskie lata moich starszaków (Hani i Tomka) i nagle naszła ich ta niesforna przypadłość. Okazało się, że malarstwo ścienne to jakiś obowiązkowy etap w życiu naszych dzieci. Muszą przez to przejść niczym przez choroby zakaźne wieku dziecięcego. I czym szybciej je zaliczą tym lepiej, bo łagodniej przechodzą, a i mniej powikłań się zdarza. Niestety Hania chyba zbyt późno złapała tą zarazę, bo do dnia dzisiejszego jej nie przeszła, zamieniając się w stan chroniczny. No i teraz mam z nią trzy światy, bo jej organizm domaga się co jakiś czas powierzchni pionowych, na których musi sobie pobazgrać.
Jakieś dwa tygodnie temu miała kolejne zaostrzenie objawów. Matczyne serce zmiękło i oddało jej do dyspozycji kolejne metraże ścian. Cóż począć z taką, jak musi!
Zmalowała mi dwa murale.
 Pierwszy "atak" ;) złapał ja na korytarzu. Tu chciała sprawić mi przyjemność, bo narzekałam na niesforną zimę i ptaszków mi się zachciało. No i mam teraz ptaszki ... 

Po przewróceniu koszyka z ptaszętami moje dziecko zgłodniało i zachciało jej się owoców. Do sklepu daleko, więc wkroczyła do kuchni i machnęła trochę witaminek.


No i mam na jakiś czas spokój... do następnego zaostrzenia objawów tej choroby natynkowej.
A wszystko zaczęło się gdzieś na początku liceum. Ni z tego ni z owego moje dziecię poczuło nieodpartą chęć nadrobienia zaleglości z dzieciństwa  i pomalowania sobie po ścianie. Co się odwlecze, to nie uciecze -najwyraźniej to prawda. Zachciało się córci fresku na ścianie swojego pokoju. Pisałam o tym tutaj.
No i jak spróbowała, to teraz nie może przestać. Wciąż jej mało i wciąż ma apetyt na kolejne ściany. Co to będzie jak mi ich zabraknie???

W podobnym wieku i Tomek złapał wirusa tej choroby (przełom podstawówki/ liceum). Ale w jego przypadku obyło sie bez powikłań. Choroba jego miała charakter bardzo łagodny. Skończyło się na incydentalnym malowidle, które zdobiło parę lat jego pokój. Niestety nie mogę znaleźć zdjęcia ukończonego motywu.


...no i została mi jeszcze Kasia. Ta tez w dzieciństwie była grzeczniutka i do głowy jej nie przychodziło ustrajać ściany, pomimo, że już miała kogo naśladować.  Niebezpiecznie szybko jednak zbliża się do wieku kiedy jej rodzeństwo padło ofiarą wirusa. Chyba juz powinnam zacząć się bać...


środa, 10 marca 2010

Rachunek sumienia ... z wyróżnienia.

W ostatnich dniach doznałam kolejnych zaszczytów w formie przyznanych mi licznych wyróżnień.
I tak:
od Amelii z konwaliowego bloga


 od Iwony Rutkowskiej    
od DEZEAL  
Kaprysa



Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie sprawiły mi przyjemności wielkiej.
Wiadomo każde wyróżnienie jest bardzo dowartościowujące. W końcu to miłe, że zostaje się wybranym spośród tak wielkiej ilości wspaniałych blogów, To miłe, że Ktoś uznał cię za wyjątkową osobę a Twój blog za inspirujący i wartościowy.  Po prostu miło być docenianym. I z tym się chyba wszyscy zgodzą.

Wyróżnienia jednak mają swoje zasady, którym wypada sprostać. 
Ostatnio, kiedy na czas nie "odebrałam" przyznanego mi wyróżnienia z powodów totalnego braku czasu i mocnego "zakręcenia" , sprawiłam komuś, kogo notabene bardzo cenię i lubię, przykrość, do czego  ta osoba się przyznała. Nie chcę żeby to się powtarzało.
Wymogiem wyróżnień jest wytypowanie kolejnych nominacji.
I tu zaczynają się schody. 
Jest już późno, godzina trzecia nad ranem szczerzy do mnie swe zębiska, więc nie będę się rozpisywać a jedynie odeślę Was do przemyśleń  ELISSE  
Kiedy czytałam tego jej posta nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że są to dokładnie moje przemyślenia.
Od dawna temat wyróżnień sprawiał mi kłopot. Notorycznie łamałam zasady i przekazywałam  przyznane mi wyróżnienia wszystkim blogom, które obserwuję. W końcu, myślałam, umieszczając je w moim pasku bocznym dokonuję juz wyboru tych, które chcę obserwować. Próby wyłonienia tych zasługujących na znaczek wyróżnieniowy kończyły się fiaskiem. 
W końcu jednak uznałam, że postępuję nie fair jeżeli sama z przyjemnością przyjmuję wyróżnienia a dalej nie przekazuję ich imiennie. To pewnego rodzaju egoizm- myślałam ... i ostatnio postanowiłam stanąć na wysokości zadania i zastosować się do ogólnie panujących zasad w tyn temacie. 
Ponieważ zagubiłam się w ilości przyznanych znaczków i nie bardzo wiedziałam jak mam się z nich "rozliczyć", postanowiłam stworzyć nowy. Długo się zastanawiałam nad odpowiednim projektem, tak, żeby miał  wyjątkowy wydźwięk, jeżeli miałam wybierać spośród tylu wspaniałych. 
I wymyłśiłam jak mi się zdawało odpowiedni.


Tworzenie ostatecznego wyglądu tego symbolicznego wyróżnienia okazało się jednak niczym w porównaniu z dokonaniem wyboru tych dziesięciu "NAJ"... i kiedy juz puściłam w świat to moje autorskie wyróżnienie, zamiast ulgi, że oto w końcu zrobiłam tak jak trzeba, doznałam ogromniastego kaca, bo zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele blogów pominęłam. 
Tak czy inaczej temat wyróżnień stanowi dla mnie problem, szczególnie kiedy zaczynają być przyznawane hurtowo w ilości i częstotliwości.
Mam nadzieję, że nikt się nie poczuje urażony... ale jakoś mi to się mocno kojarzy z obwieszonymi "klatami" komunistycznych generałów, szczególnie tych radzieckich :/
Zdecydowanie popieram Elisse, bo i dla mnie wyróżnieniem najlepszym są Wasze komentarze, w których odnosicie się do tego co pokazuję i o czym piszę. To dla mnie najbardziej namacalny dowód na to, że to co robię podoba się wielu moim gościom i dla nich właśnie warto dalej poświęcać swój czas by zamieszczać kolejne wpisy i dzielić się swoją twórczością. Tak naprawdę to właśnie komentarze sprawiają, że blog żyje. Że nie ma się wrażenia iż pisze się do przysłowiowej ściany.
Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony i zrozumiecie moje intencje kiedy za Elisse powtórzę : NIE PRZYZNAWAJCIE MI WIĘCEJ ZNACZKÓW WYRÓŻNIENIOWYCH!
A żeby rozchmurzyć trochę nastrój  przekazuję wszystkim tym, którzy doceniają moje blogowe poczynania
namiastkę wiosny, której tak bardzo wszyscy jesteśmy stęsknieni.



--------------------------------------------
Post scriptum   (9 godzin później)
Cieszę się, że mój post spotkał się z takim przyjęciem. Kiedy go pisałam, obawiałam się, że mogę być źle zrozumiana i poczytana za osobę co najmniej dziwaczną ...może zadzierającą nosa... Daleko mi do takich, jednak nawet ryzykując takie opinie zdecydowałam się szczerze przedstawić swój punkt widzenia w tym temacie, bo temat wyróżnień coraz bardziej mnie męczył. Okazuje się, że więcej osób myśli podobnie jak Elisse czy ja. Po raz kolejny przekonałam się, że czasem warto odważyć się iść pod prąd, żeby pozostać sobą.
Najbardziej mi się spodobała spontaniczna Reakcja Bestyjeczki . Dziewczyna usiadła i zaprojektowała kilka banerków (dla każdego coś ładnego), które jasno deklarują stosunek do wyróżnień. Chętnie skorzystam z jej projektów i umieszczę taki banerek w pasku bocznym, żeby było wszystko jasne.
Dziękuję Ci Bestyjeczko! :)