Stwierdzam, że jest to podobnie miłe uczucie i ekscytujące jak to, które towarzyszyło mi przed wyprawą w ten rejs. Po miesiącu wojaży odzywa się moja druga natura ...domatorki. Wszak Penelopa taką była. Grzecznie oczekując Odysa siedziała na tyłku i zajmowała się swoim rękodziełem oraz pilnowaniem ogniska domowego. Zaczynam tęsknić za klimatami własnych czterech kątów, zapachem kuchni i ...swojej pościeli. Jednym słowem czas wracać do domu! J
...a w międzyczasie zaliczyliśmy Montevideo (stolicę Urugwaju).
Postój przypadł nocą, więc nie było okazji zwiedzania tego zakątka Świata. Odys jednak zarządził mały wypadzik. Miasto spało. Na ulicach żywego ducha. Ciemno, ponuro i straszno. Atmosferę potęgowała rozklekotana taksówka, która nas wiozła. Trafiliśmy w końcu do jedynego miejsca tętniącego życiem –centrum handlowego. I zaraz głowa mnie rozbolała, bo się okazało, że zlądowało tu pół Montevideo ...co ja mówię, pół Urugwaju! Z reguły nie lubię takich miejsc, nie lubię zakupów, nie znoszę tłoku!!! ...więc pyszczek swój wykrzywiłam w błagalny grymas by wracać na statek :/ Wpadlismy tylko do cukierni i obkupiliśmy się w słodkosci wszelakie, prawie wszystkie z nutką słynnego w Urugwaju kremu „dulce de leche” Oczekując na kolejną rozklekotaną taksówkę (chyba wszystkie tu takie ) Kasia przycupnęła na małym krzesełku.
Rankiem żegnalismy stolicę Urugwaju... wciąż spała.
W sumie Montevideo wspominamy ...bardzo słodko ;) szczególnie podczas kolejnych coffe-times
10 sierpnia 2009.
Kolejny port. Tym razem już w Brazylii –Rio Grande.Gdy dojechaliśmy do centrum trudno nam było uwierzyć, że to centrum dużego, ponad 100-tysięcznego miasta. Raczej przypominało prowincję
Okazała Katedra, pamiętająca zapewne czasy świetności piętrzyła się dumnie ku niebu. Tego dnia było wyjątkowo przejrzyste i piękne
Kamieniczki zbudowane na przełomie XIX i XX wciąż zachwycają... choć ich stan często zasmuca, bo mimo, że tak piękne to niektóre uderzają chłodem opuszczenia i dewastacji.
...ale największą atrakcją okazał się dla nas park w środku miasta z tropikalną roślinnością.
Wypad do Rio Grande uznaliśmy ze wszech miar za udany, szczególnie, że wracaliśmy na statek z trofeami ... ja w końcu zdobyłam białą mulinę, co poczytuję sobie za wielki sukces ;) Powoli traciłam nadzieję, bo samo znalezienie pasmanterii nie było wcale łatwe. W jednej przedwcześnie się cieszyłam, bo choć mulina była... i nawet z kilkanaście numerów Anchora (o DMC nie słyszeli) ...to biały okazał się niezbyt popularnym kolorem ;/ ...w końcu w kolejnym sklepiku udzieliło mi się uczucie dobrze znane poszukiwaczom skarbów. Mam nadzieję, że odcień bieli brazylijskiej muliny nie będzie się mocno różnił od tej z DMC ...a gdyby nawet, to moja serweta richelieu dla mnie tylka zyska na atrakcyjności ;)
Odys z kolei cieszył się swoja zdobyczą. Od kilku lat kolekcjonuje samochodowe tablice rejestracyjne z zakątków świata, które odwiedza. Czasem uda sie trafić takie cacka w sklepach z pamiątkami, ale to jest tylko możliwe w typowo turystycznych miejscowościach, i to nie zawsze. Właśnie dlatego każda kolejna zdobyta tak cieszy. Tablica z Rio Grande ma również swoją anegdotę. Wracając do portu trafiliśmy na wyjątkowo sympatycznego taksówkarza... tak mu z oczu patrzyło ;) ...więc „ostatnim rzutem na taśmę” Odys spróbował swojego szczęscia. Sprzyjało mu, bo pomimo, że taksówkarz nie kumał nic po angielsku, to jednak bardzo obrazową wypowiedź mojego Ukochanego najwidoczniej pojął. I tu mogliśmy się przekonać, że pierwsze wrażenie, jakie na nas zrobił bylo trafne, bo facet postanowił nam pomóc. Podjeżdżalismy do kolejnych jego kolegów po fachu i każdemu sprzedawał całą historię. W końcu znalazł się właściwy. Wyglądało, że przedmiot poszukiwań ma w domu. Tam więc pojechalismy by dobić targu. Victoria!
Odys z kolei cieszył się swoja zdobyczą. Od kilku lat kolekcjonuje samochodowe tablice rejestracyjne z zakątków świata, które odwiedza. Czasem uda sie trafić takie cacka w sklepach z pamiątkami, ale to jest tylko możliwe w typowo turystycznych miejscowościach, i to nie zawsze. Właśnie dlatego każda kolejna zdobyta tak cieszy. Tablica z Rio Grande ma również swoją anegdotę. Wracając do portu trafiliśmy na wyjątkowo sympatycznego taksówkarza... tak mu z oczu patrzyło ;) ...więc „ostatnim rzutem na taśmę” Odys spróbował swojego szczęscia. Sprzyjało mu, bo pomimo, że taksówkarz nie kumał nic po angielsku, to jednak bardzo obrazową wypowiedź mojego Ukochanego najwidoczniej pojął. I tu mogliśmy się przekonać, że pierwsze wrażenie, jakie na nas zrobił bylo trafne, bo facet postanowił nam pomóc. Podjeżdżalismy do kolejnych jego kolegów po fachu i każdemu sprzedawał całą historię. W końcu znalazł się właściwy. Wyglądało, że przedmiot poszukiwań ma w domu. Tam więc pojechalismy by dobić targu. Victoria!
12 sierpnia 2009
Paranagua.
W tym porcie czujemy się już bardzo swojsko, a to dlatego, że odwiedzaliśmy go za każdym razem kiedy płynęliśmy z Odysem do Brazylii (to już czwarty raz) . Za każdym razem pytani przez nas Paranaguijczycy o ciekawe zakątki miasta polecali bez zastanowienia „ Waterfront” Jest to promenada w małej, niezwykle uroczej starej dzielnicy portowej.
Paranagua.
W tym porcie czujemy się już bardzo swojsko, a to dlatego, że odwiedzaliśmy go za każdym razem kiedy płynęliśmy z Odysem do Brazylii (to już czwarty raz) . Za każdym razem pytani przez nas Paranaguijczycy o ciekawe zakątki miasta polecali bez zastanowienia „ Waterfront” Jest to promenada w małej, niezwykle uroczej starej dzielnicy portowej.
I tym razem tu wylądowaliśmy i spędziliśmy miłe popołudnie. Tu nie trzeba się spieszyć. Dzielnicę się obchodzi wzdłuż i wszeż w jakieś pół godzinki. Można więc oddać się relaksowi. Spokojne uliczki na wpół drzemiące narzucają spowolniony krok, bo przecież nie ma gdzie się spieszyć.
Egzotyczna roslinność wciąż mnie niezmiennie zachwyca.
Kiedy bylismy tu drugi raz Kasia miała fantazję, aby się wdrapać na jedną z palm.
Ten urokliwy zakątek pewnie był świadkiem wielu wydarzeń.
Egzotyczna roslinność wciąż mnie niezmiennie zachwyca.
Kiedy bylismy tu drugi raz Kasia miała fantazję, aby się wdrapać na jedną z palm.
rok temu znowu sie na nie wdrapala...
...wiec i tym razem zostalo zdobyte to samo drzewo.Przy okazji obserwujemy jak rośnie razem z Kasią ;)
Jak już jestem przy roslinach, to nadziwić się nie mogę takim kwitnącym na drzewach okazom. Wszak tu zima!
...a co powiecie na taki widoczek, który zmagnetyzował mój wzrok kiedy siedzieliśmy na jednym z pomostów.
Chłód, bądź co bądź zimowego wieczoru, przypomniał nam, że czas wracać na statek.
Rankiem kolejnego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę, na pólnoc w stronę równika. Będzie cieplej ;)
14 sierpnia 2009
Santos.
Ten port dostarczał nam od początku wielu emocji. Kiedy byłam tu po raz pierwszy (5 lat temu),trafiliśmy na wielkie święto. Akurat tego dnia drużyna z Santosu zdobyła Mistrzostwo Brazylii w piłce nożnej. Mieszkańcy szaleli z radości. Kiedy zacumowaliśmy byliśmy zdezorientowani. Do portu dobiegały odgłosy wystrzałów i wrzawy. Odnosiliśmy wrażenie, że to są jakieś rozruchy. Agent odradzał nam wyjścia do miasta, twierdząc, że może być niebezpiecznie... ale to był nasz pierwszy port po dopłynięciu do południówki. Nie dało się nas powstrzymać. Wszystkie trzy (była ze mną Kasia i Hania –starsza córcia) błagającym wzrokiem hipnotyzowałyśmy Odysa, żeby podjął ryzyko. Udało się ;)
Mieliśmy okazję na własne oczy zobaczyć jak Brazylijczycy spontanicznie potrafią bawić się i wyrażać radość ze zwycięstwa... czym jest dla nich piłka nożna. Wrażenia niezapomniane.
...więc Santos kojarzył nam się bardzo sympatycznie... do stycznia tego roku.
Miałam się wtedy spotkać z moją forumową koleżanką –Kasją.
Obie bardzo cieszyłśmy się na to spotkanie i mocno się nakręcałyśmy. Niestety wszystko się przysięgło przeciwko nam. Na pierwszej linii bezduszni urzędnicy dodając sobie ważności odmówili wystawienia przepustek rodzinie Kasji na wejście na statek. To jakieś kuriozum, bo na całym świecie nie ma z tym problemów... nawet w innych brazylijskich portach przerabialiśmy tą opcję i nikt nie robił problemów. Ale w Santosie, gdzie zależało mi na tym jak nigdzie, musiało być inaczej. Cóż, najwidoczniej nie dane było się wtedy nam spotkać... bo nawet Trzej Królowie maczali w tym swoje palce, aby spotkanie się nie udało. A jakby tego było mało to sztorm na okrasę postraszył, a kiedy w końcu dotarliśmy do portu, to stał się cud i przeładunek pierwszy raz w historii się przyspieszył, tak, że stalismy zaledwie parę godzin.
...więc już Santos nie kojarzył mi się dobrze i kiedy kolejna okazja na spotkanie niespodziewanie szybko się powtórzyła obie ze zdwojoną energią dopięłyśmy wszystko na ostatni guzik, żeby nikt nam nie podskoczył. Odys też się nieźle „nagimnastykował” Ha, nawet doszukałyśmy się więzów rodzinnych ;) Do końca jednak pewności nie miałysmy, że się uda nasz planik i nikt nam go nie pokrzyżuje tym razem... a próbowali, a jakże!
Ale wiadomo, jak się baby uprą... Spotkanie w końcu się urzeczywistniło, co prawda na razie w najskromniejszej wersji, bo wypasiona zakładała opuszczenie przeze mnie i Kasię statku i pojechanie na parę dni do Kasji. Może innym razem ;) Najwidoczniej niektóre przyjemności trzeba smakować małą łyżeczką....
Nasze córcie najwyraźniej się polubiły.
Jak już jestem przy roslinach, to nadziwić się nie mogę takim kwitnącym na drzewach okazom. Wszak tu zima!
...a co powiecie na taki widoczek, który zmagnetyzował mój wzrok kiedy siedzieliśmy na jednym z pomostów.
Chłód, bądź co bądź zimowego wieczoru, przypomniał nam, że czas wracać na statek.
Rankiem kolejnego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę, na pólnoc w stronę równika. Będzie cieplej ;)
14 sierpnia 2009
Santos.
Ten port dostarczał nam od początku wielu emocji. Kiedy byłam tu po raz pierwszy (5 lat temu),trafiliśmy na wielkie święto. Akurat tego dnia drużyna z Santosu zdobyła Mistrzostwo Brazylii w piłce nożnej. Mieszkańcy szaleli z radości. Kiedy zacumowaliśmy byliśmy zdezorientowani. Do portu dobiegały odgłosy wystrzałów i wrzawy. Odnosiliśmy wrażenie, że to są jakieś rozruchy. Agent odradzał nam wyjścia do miasta, twierdząc, że może być niebezpiecznie... ale to był nasz pierwszy port po dopłynięciu do południówki. Nie dało się nas powstrzymać. Wszystkie trzy (była ze mną Kasia i Hania –starsza córcia) błagającym wzrokiem hipnotyzowałyśmy Odysa, żeby podjął ryzyko. Udało się ;)
Mieliśmy okazję na własne oczy zobaczyć jak Brazylijczycy spontanicznie potrafią bawić się i wyrażać radość ze zwycięstwa... czym jest dla nich piłka nożna. Wrażenia niezapomniane.
...więc Santos kojarzył nam się bardzo sympatycznie... do stycznia tego roku.
Miałam się wtedy spotkać z moją forumową koleżanką –Kasją.
Obie bardzo cieszyłśmy się na to spotkanie i mocno się nakręcałyśmy. Niestety wszystko się przysięgło przeciwko nam. Na pierwszej linii bezduszni urzędnicy dodając sobie ważności odmówili wystawienia przepustek rodzinie Kasji na wejście na statek. To jakieś kuriozum, bo na całym świecie nie ma z tym problemów... nawet w innych brazylijskich portach przerabialiśmy tą opcję i nikt nie robił problemów. Ale w Santosie, gdzie zależało mi na tym jak nigdzie, musiało być inaczej. Cóż, najwidoczniej nie dane było się wtedy nam spotkać... bo nawet Trzej Królowie maczali w tym swoje palce, aby spotkanie się nie udało. A jakby tego było mało to sztorm na okrasę postraszył, a kiedy w końcu dotarliśmy do portu, to stał się cud i przeładunek pierwszy raz w historii się przyspieszył, tak, że stalismy zaledwie parę godzin.
...więc już Santos nie kojarzył mi się dobrze i kiedy kolejna okazja na spotkanie niespodziewanie szybko się powtórzyła obie ze zdwojoną energią dopięłyśmy wszystko na ostatni guzik, żeby nikt nam nie podskoczył. Odys też się nieźle „nagimnastykował” Ha, nawet doszukałyśmy się więzów rodzinnych ;) Do końca jednak pewności nie miałysmy, że się uda nasz planik i nikt nam go nie pokrzyżuje tym razem... a próbowali, a jakże!
Ale wiadomo, jak się baby uprą... Spotkanie w końcu się urzeczywistniło, co prawda na razie w najskromniejszej wersji, bo wypasiona zakładała opuszczenie przeze mnie i Kasię statku i pojechanie na parę dni do Kasji. Może innym razem ;) Najwidoczniej niektóre przyjemności trzeba smakować małą łyżeczką....
Nasze córcie najwyraźniej się polubiły.
Tym razem przepustki udało się załatwić.
Wyżej już nie można. Wiercipięty na najwyższym pokładzie –tzw. pelengowym.
Panowie z zainteresowanniem rozprawiali nad zabawkami technicznymi. Może to i ciekawe ;)
Kasja z Renato za sterem statku...
Wyżej już nie można. Wiercipięty na najwyższym pokładzie –tzw. pelengowym.
Panowie z zainteresowanniem rozprawiali nad zabawkami technicznymi. Może to i ciekawe ;)
Kasja z Renato za sterem statku...
...w rzeczywistości, w swoim życiu stoją również za sterem, może jedynie nie tak fizycznie namacalnym. Podjęli się wyjątkowego życia... bo sami są tacy. Niezwykli. I nie dlatego, że mieszkają na drugim końcu świata. I nawet nie dlatego, że porozumiewają się w domu na co dzień trzema językami...
Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości i Kasja zarazi się blogowaniem. Z całą pewnością jej blog byłby niezwykle ciekawym miejscem...bo nie dość, że przepiękne rzeczy tworzy, to również miałaby o czym pisać...
Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości i Kasja zarazi się blogowaniem. Z całą pewnością jej blog byłby niezwykle ciekawym miejscem...bo nie dość, że przepiękne rzeczy tworzy, to również miałaby o czym pisać...
Ehh cudownie tak usiąść z kielisziem wina i poczytac o tych wszystkich waszych podróżach-to jak dobra książka,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło :)))
Fajny, długi wpis z pięknymi zdjęciami :-) Ha! A a co tworzy Kasja? Namów ją na blogowanie, jasne, to już całkiem nic nie będę robić tylko czytać blogi ;-)
OdpowiedzUsuńPenelopo - w tak deszczowy i ponury dzień jak dziś - internet wybawieniem.. jeśli ma się ochotę zawędrować w jakieś egzotyczne miejsce - dzięki Tobie mogłam to urzeczywistnić :) Przemiła lektura!
OdpowiedzUsuńPodróż z marzeń :)) Pozdrawiam gorąco
OdpowiedzUsuńJak miło zobaczyć Kasję bardziej wyraźnie niż na małym awatarku:)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że udało wam się tym razem spotkac. Następnym razem będzie na pewno dłuższa wizyta, trzymam kciuki.
Pozdrawiam cieplutko!
Monika
Kiepski miałam dzisiaj nastrój ale Twój wpis wszystko mi wynagrodził.
OdpowiedzUsuńWracajcie szczęścliwie do domu:)))
Mysza jak to dobrze was widzieć, obie, trzymałam kciuki za spotkanie, spełniło się, dzięki twoim zdjęciom Kasja będzie miała swoje oblicze w moich oczach kiedy będę oglądała jej piękne prace.Życzę szczęśliwego powrotu, ucałowania Jasmin
OdpowiedzUsuńMyszko, niesamowicie to wszystko opisujesz, aż chce się tam jechać i zobaczyć... Fantastycznie, że spotkanie Wam się udało, miło też było po prostu zobaczyć Kasję:) Oby częściej udawały się takie spotkania;)
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię cieplutko i... stopy wody pod kilem;DD Wracajcie szczęśliwie!
Ach rozmarzyłam się, kiedy czytałam Twój felietonik podróżny. Przez chwilę poczułam się jakbym to ja odwiedzała wszystkie te miejsca:)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że w końcu udało się spotkanie z Kasją, no i jak napisały dziewczyny, w końcu poznałyśmy oblicze autorki wspaniałych prac:)
Wracaj szczęśliwie do nas...buziaki jolinka.
A ja mam nadzieję, że skoro Mysza przetarła szlaki to może uda nam się jakieś brazylijskie warsztaciki zorganizować(!!).....rejs specjalny pod banderą DECUPAGE......
OdpowiedzUsuń