sobota, 30 maja 2009

Mojej Małej Księżniczce...


Dwa lata temu, z okazji Dnia Dziecka mojej Małej Księżniczce postanowiłam zmienić wygląd regału.
Już nie mogłam się patrzeć na wściekły czerwony plastik ikeowych pojemników, więc musiałam zrobić skuteczny lifting. W takich przypadkach technika decoupage jest nieoceniona.
Największą trudnością okazało się utrzymywanie w tajemnicy całej akcji. Zarwane noce jednak się opłaciły. Kasia była zachwycona i dostałam od córci wielkiego buziaka :)

...a tak wyglądał przed liftingiem

Pojemniki zabezpieczone lakierem akrylowym (słuszną ilością warstw) mimo upływu lat i czasem warunków bojowych (wystawiane na taras, wykorzystywane do karkołomnych budowli) trzymają się dobrze.






czwartek, 28 maja 2009

Oprawa haftów


Jak ważna jest oprawa haftów nie muszę chyba nikogo przekonywać. Dobrze dobrana rama, trafne skadrowanie haftu, ewentualnie dodanie passe-partout, to wszystko sprawia, że nasza praca w efekcie końcowym cieszy oko.
Jestem przeciwniczką oprawiania haftów za szkło.Uważam, że haft DUŻO traci na swej urodzie, i obojętnie czy to szkło zwykłe, czy to droższe antyrefleksyjne. Uważa się, że bez szyby prace się szybko brudzą. To jakiś mit! Niektóre moje prace wiszą już 7 lat na ścianie ( tyle lat wyszywam) i nie zauważyłam, aby się zabrudziły. Odkurzam je tylko przy wielkich porządkach (ramki rzecz jasna częściej). Gdyby jednak się kiedyś zabrudziły bez problemu można je odświeżyć, wyjąc z oprawy, uprać i ponownie oprawić. To naprawdę nie jest skomplikowane.
Kiedy słyszę te mocne argumenty za oprawianiem za szkło, to się zastanawiam czy ktoś swoje kanapy chroni przed brudem jakąś np.folią? czy piękne obrusy "duszą" się u kogoś pod taflą szkła? Chyba nikt tego sobie nie wyobraża ...a przecież kanapy jak i obrusy są naprawdę narażone na bezpośredni kontakt z plamami czy innymi zabrudzeniami.
...ale dzisiaj nie o szkle chciałam ...
Dzisiaj będzie o naciąganiu haftów. Jest to bardzo ważny etap oprawy. Kiedy oddajemy nasze prace do przypadkowych ramiarzy, nie zawsze potrafią zrobić to dobrze.
Bywało, że musiałam sama poprawiać. Dawniej stosowałam taki prowizoryczny sposób oklejania kanwy na tekturze taśmami malarskimi.

Daleko mu było jednak do perfekcji.
Teraz robię to inaczej, bardziej profesjonalnie. Efekt jet naprawdę zadowalający.
Właśnie dzisiejszy dzień spędziłam na "renowacji" moich sepii.

po "akcie dewastacji" zmierzyłam ramę, żeby przyciąć tekturę (o grubości 1,5- 2mm. Tekturkę wycinamy o 2-3mm mniejszą na długości i szerokości.


Ten haft wisiał u mnie bez szyb prawie pięć lat.
Kiedy porównać gł część obrazka z brzegami kanwy, które nie były narażone na kurz to nie widać różnicy. Nie musiałam więc nawet prać. Same widzicie, że szkło nie jest potrzebne(!)

Przykładając wyciętą tekturkę do kanwy zaznaczamy punktami na środkach boków jej wymiar. Ołówkiem albo znikającym pisakiem rysujemy linie zgadzające się z liniami ściegów (rysujemy po wgłębieniach, między nitkami)
Następnie przycinamy kawałek materiału wielkości naszego haftu (ja do tego celu użyłam płótna). Przypinamy płótno do wyszywanki szpileczkami, żeby podczas szycia tkaniny nie przesunęły się.


Zszywamy trzy boki zmniejszając ociupinkę rozmiary. Dzięki temu kanwa, po naciągnięciu na tekturkę mocno się naciągnie i nie będą widoczne żadne zagniecenia.


Ostatni bok przyszywamy razem z tekturką (można ściegiem prostym lub zygzakowym), mocno naciągając tkaninę.
Pozostała już tylko kosmetyka.Ręcznie przyszywamy luźne nadmiary tkanin.



To już naprawdę ostatni etap ;) - oprawiamy w ramkę


Na koniec oklejamy taśmą papierową, specjalną do zabezpieczania obrazów. Ma ona suchy klej, który należy zmoczyć aby go uaktywnić.


I efekt końcowy naciągania




ufff, można wieszać na ścianę :)






...a teraz zastanawiam się, czy wystarczająco jasno to opisałam????
Mam cichą nadzieję, że komuś się przyda mój kursik.

W temacie oprawy haftów jeszcze ciąg dalszy nastąpi...


niedziela, 24 maja 2009

Kopytka ...jeszcze ciepłe.


Ufff, ostatnia warstwa lakieru w końcu przeszła pomyślnie kontrolę. Walka z wszędobylskimi paprochami zawsze wystawia moje nerwy na ciężkie próby. Chyba najlepiej byłoby lakierowac w jakiejś próżni, ale póki co pozostaje walka.
Kopytka byc może dla Kopciuszka... Użyłam płatków "złota", więc na bal jak najbardziej się nadają ;)
... ich kształt (wręcz zmysłowy) urzekł mnie. A niby to zwykłe szewskie kopyta.



...a męskie się lakierują.

sobota, 23 maja 2009

Klimaty b&w

W wielkich bólach urządzam sobie pracownię. Idzie mi to jak po grudzie. A kiedy to przedsięwzięcie ukończę? - tego nie wie nikt. Dzisiaj coś drgnęło. Odwiedził mnie stolarz :)) ...a więc jest nadzieja, że zaprojektowana przeze mnie przepastna szafa (na moje niezliczone "przydasie") w końcu się zmaterializuje. Dostałam polecenie odgruzowania ściany, na której stanie. Góry kartonów, pudełek musiałam przetransportować w inne miejsce. Oczywiście nie mogłam odmówić sobie rzucenia okiem na te bogactwa. No i natknęłam się na moje stare prace w klimatach b&w, które na czas remontu powędrowały do kartonu i biedactwa kisiły się tam do dnia dzisiejszego.
Miałam kiedyś fazę na decoupage bardzo klasyczny i oszczędny w kolorach. A teraz nabrałam ochoty do tych tematów. Muszę coś takiego wykombinować a tymczasem pokażę moje "znaleziska" ;)









środa, 20 maja 2009

Ruszam z przeprowadzką

Nie mam zielonego pojęcia jak się uporam z tą przeprowadzką. Myślałam, że zrobi to za mnie mój pierworodny, ale synek nie jest zachwycony moim pomysłem zmiany adresu bloga (uparcie twierdzi, że powinnam zostać w WordPressie), więc jakoś nie może znaleźć dla mamusi czasu. Nie ma rady, muszę "zakasać rękawy" i sama rozszyfrować to nowe miejsce, bo właśnie tutaj chcę stworzyć swoją wirtualną przystań.
Mimo wszystko uśmiecham się kokieteryjnie pod nosem, bo stwierdziłam, że nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło - gimnastyka umysłu dobrze mi zrobi ;)

...a więc do dzieła! Dzisiaj spróbuję przenieść post inauguracyjny ze "starego" adresu ...a może coś więcej?

niedziela, 17 maja 2009

Finał porcelany

Ostatnia odsłona białej porcelany. Poprawiłam linię koronki przyszywając ją ręcznie. Ramy ostatecznie nie zmieniłam. Zostałam przy pierwszej wersji.

I oto tak się prezentuje.

Nie znalazłam jeszcze dla tego haftu odpowiedniego kawałka ściany. Nacieszy więc moje oczy jakiś czas stojąc na kominku a potem podzieli los innych -powędruje do przepastnej szafy, oczekując “swojego czasu”.

…chyba odpocznę sobie jakiś czas od krzyżyków. Moja niespokojna dusza ciągnie mnie do innych technik.

czwartek, 14 maja 2009

Moja Hania w akcji…



Mój zięć wyjechał na parę dni w świat (w celach naukowych) i dzięki temu córcia zatęskniła do mamusi. Wprowadziła się więc na ten czas do mnie, ku mojej radości… tym większej, że mogłam ją znowu widzieć “w akcji”. Uwielbiam patrzeć jak maluje. Macha sobie ręką w te i wewte a spod jej pędzla wyłaniają się obrazy. Jakiś czas temu zamówiłam u niej malowidło scienne przedstawiające Marię Magdalenę, na podstawie rzeźby Gian Lorenzo Berniniego -włoskiego rzeźbiarza baroku.

Dzieło ukończone a ja szczęśliwa, bo kiepsko się czułam po bardzo trudnej decyzji zniszczenia w czasie remontu poprzedniego obrazu ściennego w wykonaniu Hani (fragmentu z Kaplicy Sykstyńskiej -Sibil Delfickiej, Michała Anioła). Zostało po nim już tylko zdjęcie.

niedziela, 10 maja 2009

Niepewność...

Zapraszam w gościnne progi mojego atelier.
Wciąż mam wątpliwości gdzie zapuścić korzenie... mam nadzieję, że za jakiś czas, kiedy oswoję się z tym blogowym światem, dowiem się czego chcę... i gdzie rzucę kotwicę.

Porcelany odsłona czwarta


Porcelana ukończona. Przyznam się bez bicia, że zdążyłam nawet ją oprawić (bo ja z tych co w gorącej wodzie kąpani). Niestety dzisiaj dokonałam aktu dewastacji i wyjęłam moją pracę z ram. Razem z upływem czasu coraz mniej mi się podobała, a poza tym stwierdziłam, że muszę przeszyć koronkę, no bo też coś mi zgrzyta. Cała ja! Może to wina pogody -jest dzisiaj za oknem paskudnie.

Zadanie dodatkowe wykonane. Na zdjęciu oprócz akcesoriów do wyszywania umieściłam: pitą (…całkiem spokojnie…) trzecią kawę , małe co nieco i najważniejszy niezbędnik dla mnie - nośniki muzyki! Bez niej nie wyobrażam sobie mojego życia.

środa, 6 maja 2009

Kopyt czar…


Zatęskniłam do decoupage-u.

Na warsztat wzięłam kolejne szewskie kopyta. Mam do nich słabość. Zachwycam się ich idealną formą… a niby to tylko odwzorowanie stóp.

Jakiś czas temu napielgrzymowałam się do pracowni szewskich. Obeszłam chyba wszystkich szewców w Gdyni i nie tylko. Niestety okazało się, że w dzisiejszych czasach mało kto się bawi w robienie butów. A szkoda. Chciałoby się zanucić: “dziś prawdziwych szewców już nie ma…” Najczęściej słyszałam -pani, tego już dzisiaj się nie używa!, ludzie wolą kupić gotowe, bo taniej,.. Kiedy od jednego usłyszałam, że właśnie miesiąc temu robiąc porządki wyrzucił do pieca cały worek starych kopyt, o mało bym zawału nie dostała.

Ale w końcu na własnej skórze przekonałam się, że kto szuka ten znajdzie! Znalazłam prawdziwego szewca, co to buty robi. Starszy, siwiutki pan uległ moim wdziękom (hi,hi) i zechciał podzielić się ze mną swoim zbiorem kopyt. A wszystkie ze swoją historią, ze śladami świetności zakładów szewskich. Sito niezliczonej ilości dziur -śladów po gwoździach jest dowodem jak wiele par obuwia powstało na nich. Wspaniałe jest to, że praktycznie każda para ma inny kształt. Jedne są drobne, smukłe, niczym dla Kopciuszka. Inne większe pod mocne stopy jego sióstr… Są kopyta pod buty dla panienek i gospodyń i postawnych kawalerów… z ostrymi noskami, albo łagodnie zaokrąglonymi, albo kanciaste… do wyboru, do koloru, choć wszystkie niby tylko drewniane.

Ale żeby doprowadzić je do stanu nadającego się do nadania im nowego życia w nowej zdecupażowanej szacie, przyznam, musiałam wiele potu wylać. O ile prostsze byłoby zakupić w jakimś sklepie internetowym nowiutkie kopyta. Szkopuł w tym, że jakoś mi się te nowiutkie nie podobają. Czy to wina tylko kształtu, czy może brak duszy…historii??? Zdecydowanie wolę się pomęczyć.

Zanim te, nad którymi teraz pracuję będą gotowe do pokazania, upłynie trochę czasu. Powrócę więc do kilku moich wcześniejszych. Na początek pierwsze z pierwszych.

a tak wyglądały przed liftingiem, po paru już zabiegach (sklejanie, szpachlowanie)




i kilka z pozostałych par, które ozdobiłam.




…a tymczasem wracam do szlifowania :)